piątek, 7 maja 2010

Welcome Home

Ostatnio często w telewizorni leci reklama Nikona (Nikonu), a oto pełna wersja:

Radical Face - Welcome Home

środa, 5 maja 2010

Phantom

Jakoś ostatnio się zapuściłem, ale najpierw ta cała sytuacja z samolotem i żałobą narodowa, później praca i inne rzeczy no i zleciało... Maj już...

Kiedyś oglądałem zapowiedzi Klubu Szalonych Dziewic i wpadła mi w ucho piosenka z reklamy tegoż serialu, tak więc..

Josh Powell, Fraser Smith, Kate Smith - Phantom

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Remember Me

Mówiąc krótko - trzeba zobaczyć!

czwartek, 1 kwietnia 2010

The Box

Ot, taki sobie...

Pomysł na fabułę wydał mi się świetny. Jest bowiem tytułowe pudełko, na pudełku jest przycisk i jak się go naciśnie, to dostaje się milion dolarów. Zaznaczę, że akcja dzieje się w latach 70-tych (chyba), a więc kupa szmelcu. Jeżeli natomiast przez 24 godziny nikt przycisku nie naciśnie, pudełko trafia do następnej rodziny. Ale jest jeden haczyk. Gdy już ktoś zdecyduje się na ten krok, dostaje pieniądze, ale gdzieś zginie osoba, której nie zna... Cameron Diaz naciska i rozpoczyna się kołomyja...

Fajna scenografia, fajny klimat, fajna muzyka, podchodząca trochę pod Hitchcock'a albo inne psychodeliczne filmy grozy, genialna Cameron Diaz, tylko że po obejrzeniu całego filmu jakoś to wszystko się rozmywa i pozostaje wrażenie, że czegoś zabrakło. Albo tylko ja odebrałem to w ten sposób. Ringu to to na pewno nie jest.

wtorek, 30 marca 2010

Creep

Uch, minął tydzień i powoli mi przechodzi... Tydzień temu w Polsce był Neil Gaiman, który promował swoją najnowszą książkę "Odd i Lodowi Olbrzymi" oraz nowe wydanie "Chłopaków Anansiego". Pół dnia spędziłem w kolejce czekając na podpis, ale niestety przez moją pracę się nie doczekałem. Porażka. Byłem wściekły, ale tak jak napisałem na początku, już mi przechodzi. Na pewne rzeczy się nic nie poradzi.

Razem z Neil'em przyleciała jego narzeczona Amanda Palmer, piosenkarka, która zaśpiewała Creep Radiohead, grając na ukelele. Niesamowity głos (dopiero na żywca czuje się tę siłę) i genialne wykonanie.
Przynajmniej to mnie trochę podniosło na duchu...

poniedziałek, 22 marca 2010

Pansy the Horse

Kiedyś przez zupełny przypadek odkryłem ten "teledysk" na którymś francusko-języcznym kanale muzycznym (chyba muzycznym, jakoś nie mogę sobie przypomnieć co to było) i o dziwo nigdzie więcej już go nie zobaczyłem. I o ile muzyka może się nie wszystkim spodobać, to Pansy jest tak urocza jak tańczy, że postanowiłem podzielić się z innymi ;)

The Drill - The Drill

niedziela, 21 marca 2010

Nostalgia anioła


Najnowsze dzieło Petera Jacksona. Już samo to jest rekomendacją filmu. Jeżeli jednak ktoś spodziewa się epickiego rozmachu na miarę LOTR-u, to chyba nie będzie zachwycony. Ale kino jak najbardziej warte wydanych pieniędzy na bilet.

Nie czytałem pierwowzoru, więc ciężko mi się odnieść do tego, ile przekłamań, czy uproszczeń zastosował Jackson, ile nowych wstawek i zmian w scenariuszu było potrzebnych, aby całość trzymała się w miarę razem i nie rozmieniała na dobre. Ale film jako film (także scenariusz) naprawdę niezły.

Czternastoletnia Susie Salmon zostaje zamordowana przez swego sąsiada, a jej dusza (tak podejrzewam, że to dusza) trafia do niebytu zawieszonego gdzieś pomiędzy niebem a ziemią. Z tego miejsca obserwuje poczynania swojej rodziny, przede wszystkim ojca, który niestrudzenie podsyła detektywom coraz to nowe tropy, kto mógł zabić Susie. W pewien sposób Susie próbuje się skontaktować z rodziną (scena ze świeczką - oWa!), nie potrafi przestać patrzeć wstecz i pójść dalej, a jej bliscy zdają się odczuwać jej obecność. W pewnym momencie skupiają uwagę (szczególnie ojciec i siostra Susie) na sąsiedzie. Co będzie dalej to chyba wiadomo...

Niesamowicie wygląda świat, w którym przebywa Susie po śmierci. Coś na kształt imaginarium Parnassusa, chociaż to samotne drzewo kojarzyło mi się też z Ringiem (no ba, zamordowana dziewczynka) oraz Sześć stóp pod ziemią (serial o rodzinie prowadzącej dom pogrzebowy). Genialne efekty specjalne, dodatkowo momentami tak przeładowane emocjami (tłukące się gigantyczne rafantynki), że tego nie da się opisać. To po prostu trzeba zobaczyć.

środa, 17 marca 2010

Agora


Zacznę od moich ulubionych stwierdzeń: Szedłem na ten film z mieszanymi uczuciami, oraz, spodziewałem się czegoś innego... hehe, no niezupełnie. Wiedziałem czego się spodziewać i czekałem na film od momentu jak tylko usłyszałem pierwszy raz o nim, łoj jak dawno to było, ale warto.

Film opowiada historię Hypatii, filozofki, astronomki (Kopernik była kobietą nabiera nowego znaczenia), człowieka głęboko oddanego nauce, niestety przyszło jej żyć w czasach, kiedy chrześcijaństwo dopiero zaczynało się formować i jedyne co było ważne dla pospólstwa i ówczesnego kościoła nie do końca odpowiadało tym, którzy poświęcili się nauce. Dodatkowo, kobieta, która nie chce założyć rodziny, a której mądrość sprawia, że słuchają jej najważniejsi ludzie, była solą w oku fanatyków religijnych (nie da się ich inaczej określić). I niestety przyszło jej za to słono zapłacić.

Wiele się nasłuchałem na temat tego, jaki to ten film jest antychrześcijański, że powinno się zakazać rozpowszechniania i dystrybucji, bo tylko same przekłamania i temu podobne. Nie do końca się z tym zgadzam. Nic nowego nie zostało przecież pokazane. Od dawno wiadomo, że początki chrześcijaństwa ocierały się mocno o fanatyzm i dokładnie to jest pokazane. Niczym bojówki nacjonalistyczne - nasza wiara jest jedyna, kto nie jest z nami ten musi zginąć. Nie przeczę, że to właśnie, jeszcze w pewien sposób świeży, ruch chrześcijański wybija się tutaj na pierwszy plan, jako uzurpator do właściwego Boga, niemniej nie zmienia to faktu, że taka jest prawda o początkach chrześcijaństwa.

Bardzo mocno zaznacza się tutaj kontrast między nauką a religią, dążeniem do wiedzy a fanatyzmem wiary, "jasnymi" uczonymi a brudnym, "czarnym" ruchem parabolan, owych pseudo bojówek chrześcijan. Rozłam Kościoła od nauki, który na kolejne setki lat wyznaczył formy postępowania, zasady moralne i etyczne. Wieki ciemnoty, ignorancji i zabobonów.

Zniszczenie Biblioteki Aleksandryjskiej i spalenie całej zebranej wiedzy ówczesnego człowieka jest smutne samo w sobie, jednak pożar księgozbioru w Imieniu Róży Jean Jacques'a Annaud wywarł na mnie większe wrażenie.

Film naprawdę świetny, a Rachel Weisz jako Hypatia genialna.

niedziela, 14 marca 2010

Bródno


Kolejne przygody panny S.

piątek, 12 marca 2010

Wielki powrót Synapsy ^.^



Trochę mi z tym zeszło i trochę spóźnione życzenia 8-o marcowe dla wszystkich dziouszek, ale co tam... Wszystkiego naj, naj, naj, cmok, mlask, cmok

niedziela, 7 marca 2010

Wilkołak


Mówiąc krótko - spodziewałem się czegoś lepszego.

Genialna scenografia, niesamowity klimat wiktoriańskiej Anglii, pochmurne, mgliste noce, gra światła i cieni, kostiumy, Geraldine Chaplin, w ogóle sam temat..., to wszystko przemawia na korzyść tego filmu, ale jednak wychodząc z kina, ba nawet w trakcie oglądania, miałem pewien niedosyt. Sam nie wiem dlaczego, ot po prostu miałem nadzieję na lepsze, być może mroczniejsze kino. Niby wszystko jest. Są jelita i flaki walające się wszędzie po masakrach (to było miodzio...), są efekty specjalne (przemiany są niezłe, ale już efekty końcowe, ehm), klimat "dzieci nocy", jest w końcu Hannibal Lecter, agent Smith, a nawet Gollum (to było głupie), ale, hm, no właśnie...

Tak więc wizualnie, film jak najbardziej na plus, jednak całościowo chyba poszło coś nie bardzo.

poniedziałek, 1 marca 2010

Umbrella

No i kolejne Igrzyska przeszły do historii. Ale tym razem było wspaniale!!! 6 medali, w tym złoty!!!!!!!!!!!! Miejmy nadzieję, że za 4 lata, powtórzymy sukces jaki polska ekipa uzyskała w Vancouver.

Igrzyska się skończyły, rozpoczęła olimpiada.


Dzisiaj siedziałem w domu i z połową kraju zapewne czekałem przed telewizorem na powrót Justyny Kowalczyk, mistrzyni olimpijskiej, vice-mistrzyni olimpijskiej i brązowej mistrzyni olimpijskiej, do Polski. Tyle emocji co ona nam dostarczyła, to łooo, wrzodów się pewnie nabawiłem, ale warto było. Ale nie o tym chciałem pisać. Justyna jest klasą samą w sobie i jest mnóstwo osób, które się lepiej wyrażą ode mnie, co czują, ile stresów to wszystko kosztowało, ile wysiłku i blah blah blah. No więc ja siedziałem przed telewizorem, czekałem na przylot, gęba mi się szczerzyła od ucha do ucha, ale to dopiero gdy później przełączyłem na inny program, zobaczyłem niesamowita piosenkę (zobaczyć piosenkę, phi ), tak energetyczną, że już dawno przy niczym się tak nie wyskakałem, nie wykręciłem. Nic to, że to cover Rihanny i jej Umbrelly. Czas tańczyć (mimo, że czas nie po temu, ale...)!!! Rock'n'roll żyje! Yeah!!

The Baseballs - Umbrella

czwartek, 25 lutego 2010

Desire

Przez moją chorobę, nie ruszam się na razie z domu. Ale dzięki temu oglądałem House'a i w jednym odcinku znalazłem niesamowitą piosenkę by Ryan Adams - Desire. Oceńcie sami.

A, House 2x13

niedziela, 21 lutego 2010

czwartek, 18 lutego 2010

Adam


REWELACJA!!!

Czasami są takie filmy, że wychodzi się z kina i mówi: "Wow!". Tyle akcji, takie efekty, buch, bach, tadatada i temu podobne. A czasami ogląda się film, gdzie niewiele się dzieje, wydaje się, że czas płynie strasznie wolno i całość dzieje się właściwie wyłącznie w sferze emocji i wychodzi się z kina i również mówi się: "Wow!". I taki właśnie jest Adam. Spokojny, wręcz kameralny film, a jednak ma się wrażenie, że jest się jego częścią, integralnym uczestnikiem całej historii. Być może tylko ja to tak odczułem, gdyż po części to jakby historia o mnie samym.


Tytułowy Adam cierpi na łagodną odmianę autyzmu, zwaną syndromem Aspergera. Jak sam o sobie mówi, ma ślepotę umysłu, czyli nie potrafi zrozumieć aluzji, ironii, nie potrafi odczytać emocji z wyrazu twarzy, itp. Wszystko odbiera dosłownie i mówi też dokładnie to co myśli. Jest aż do bólu szczery. Przez to nie potrafi sam znaleźć sobie pracy, nie potrafi sam wyjechać z miasta, jest społecznym outsiderem. i pewnego dnia przez przypadek Adam poznaje Beth, dziewczynę z pozoru normalną, ale też skrzywdzoną przez los, po nieudanym związku, gdzie była okłamywana i zdradzana. Wydaje się, że tych dwoje ludzi niewiele ma ze sobą wspólnego, ale jednak zaczyna się między nimi rodzić uczucie. Z początku niepozorne, z czasem dojrzewa, a my jesteśmy świadkami całego tego procesu. I mimo iż film kończy się inaczej niż myślałem, to jednak widząc jak Adam zaczyna postrzegać pewne rzeczy, ma się naprawdę pozytywne odczucia.


Film genialny w swojej prostocie, no i ta rewelacyjna rola Hugh Dancy'ego.

POLECAM!


wtorek, 16 lutego 2010

Walentynki


Mega obsada, milion gwiazd (uuu, jak astronomicznie zabrzmiało) i zakręcony scenariusz. Takie są właśnie Walentynki. Niby typowa komedia romantyczna, ale jakoś odbiega standardem od tych wszystkich bezdennie głupich i infantylnych komedyjek. Chociażby tym, że pokazano wiele aspektów miłości, tych dobrych, jak i złych. Nie jest to opowieść jednej pary, ale właściwie wszystkich osób występujących w tym filmie. Poplątanie z pomieszaniem, ale wyszło symatycznie. Owszem było kilka niedociągnięć, ale momentami były tak zabawne sytuacje, że można przymknąć na to oczy. Chociażby Nzinga (lub coś w tym stylu) i niesamowita Queen Latifah, czy taniec Taylor Swift. ;)



Nie spodziewajcie się wybitnego kina, ale jeżeli chcecie zobaczyć w miarę zabawny film, no i przede wszystkim tę niesamowitą obsadę, cóż, nie będę od tego odwodzić.


*plakat z www.filmweb.pl

poniedziałek, 15 lutego 2010

Lourdes


To nie jest Chloe Sevigny!!! Ale mniejsza z tym :)

Szedłem na ten film z mieszanymi uczuciami. Obawiałem się, że będzie to jakiś para-dokument czy coś w tym stylu, a tu... no właściwie sam nie wiem jak to nazwać. Ukazanie całej logistyki Lourdes, rzesze chorych odwiedzające to miejsce, modlitwy, itp. rzeczywiście miały wydźwięk pseudo dokumentalny, ale historia Christine, jak również postaci drugoplanowych (genialne role dwóch plotkujących nieustannie kobiet) skłania się bardziej już do normalnego filmu kinowego. I chyba dobrze, że takie pomieszanie, coś innego, coś... no właśnie, coś...

Poruszająca się na wózku inwalidzkim, sparaliżowana chyba od szyi w dół (chyba, bo się nie ruszała) Christine przyjeżdża do Lourdes, aby wraz z innymi pielgrzymami modlić się o cud. Bardziej niż na modlitwach zależy jej chyba na zainteresowaniu innych oraz pewnym mężczyźnie. Jak sama przyznaje, bardziej woli wycieczki objazdowe, krajoznawcze, niż takie pielgrzymki ale przynajmniej może się nią ktoś opiekować. Chociaż to chyba za mocne słowo. Jej opiekunka, wolontariuszka, a to chichocze z innymi dziewczynami, a to flirtuje, albo całkiem zapomina o Christine.

I wydarza się cud! Christine wstaje z wózka, zaczyna chodzić. Jest w centrum zainteresowania, wszyscy o niej mówią, a więc osiąga to, czego tak naprawdę pragnęła. Zainteresowania. Niestety diametralnie zmieniają się relacje innych pielgrzymkowiczów do niej. I padają pytania, właściwie bez odpowiedzi. Dlaczego to ona wyzdrowiała a nie kto inny, dlaczego, skoro nawet nie wierzy tak mocno? Dlaczego nie ci, którzy przyjeżdżają tu od lat? I czy to naprawdę cud? A może jedna wielka mistyfikacja, hmmm... Czy to możliwe, aby Christine zrobiła to specjalnie, czy prawdziwy cud jest możliwy?

Film ciekawy, inny, intrygujący, ale też przerażający przez cierpienia tych ludzi. No i ta ostatnia scena - mówiąca tak niewiele, a jednak wyrażająca wszystko.


*plakat z www.filmweb.pl

czwartek, 11 lutego 2010

Wszystko co kocham


Przyznam szczerze, że szedłem na ten film z mieszanymi uczuciami. Pierwsze to to, że nie przepadam za polskimi filmami, a wszystko przez beznadziejne komedie romantyczne, których pełno ostatnimi czasy. Poza tym, film dopuszczony na Sundance Festival, ehm, mówiąc krótko, kino niezależne nie zawsze do mnie przemawia. No i w końcu historia - lata 80-te, wprowadzenie stanu wojennego, muzyka punkowa, no cóż, nie moje klimaty, ale... film naprawdę niezły.

Przede wszystkim muzyka. Nie nazwałbym jej punkiem, ot głośne, momentami zbyt głośne granie (albo mam coś z uszami, albo po prostu miałem kłopoty ze zrozumieniem co "śpiewają"), ale tak rytmiczne, że mimowolnie całe ciało podrygiwało w fotelu i razem ze mną trząsł się cały rząd. ;) Muzyka i dobór aktorów. Bardzo mądrze dobrano świeżych aktorów, których twarze nie są jeszcze tak rozpropagowane jak będące teraz wszędzie chociażby Glinka czy Żmuda.
Precz z "gwiazdami".

Historia wydawać by się mogło, że jak zwykle w takich filmach będzie koncentrować się na przemianach ówczesnego ustroju, jednak miłym zaskoczeniem było, że właściwie to tylko tło, zarys, natomiast całość koncentruje się na przeżyciach młodych ludzi, tych dobrych i tych złych, pierwszej miłości, pierwszych doświadczeniach, zarówno tych muzycznych, jak i miłosnych, wręcz cielesnych. Na przyjaźni i na wyborach, jakie każdy musi podejmować w swoim coraz bardziej dorosłym życiu. I na tym, że pomimo sytuacji w kraju, wszyscy chcą żyć tak jak dawniej. I tylko te tony papierosów...

Fajnie było też popatrzeć na tamtą rzeczywistość, powspominać sobie jak to kiedyś było, ot chociażby kubki, talerze, meble. Kto żył wtedy, ten będzie wiedział o co chodzi.

I co chyba najistotniejsze, co mi się spodobało najbardziej - nie każdy kto powinien być zły, był zły w rzeczywistości.

sobota, 6 lutego 2010

Najpopularniejsze mangi 2009

O tym, że mangi to wyrób japoński, nie trzeba nikogo przekonywać. Ale ilości, jakie co roku są tam sprzedawane mogą przyprawić o zawrót głowy. W samym 2009 roku sprzedano ponad 5 miliardów tomików (tylko rynek japoński), co jest ilością dla nas niezwykłą, a podejrzewam, że dla nich raczej normalną. 5 MILIARDÓW. Unbelievable....

A oto 10 najbardziej popularnych tytułów (17.112008-22.11.2009) i liczba sprzedanych egzemplarzy w tym okresie (w Japonii):

1. One Piece - 14,721,241
2. Naruto - 6,836,494
3. Bleach - 6,471,021
4. Fullmetal Alchemist - 5,810,522
5. Gintama - 4,733,511
6. Katekyo Hitman Reborn! - 3,694,323
7. Mei-chan no Shitsuji - 3,076,659
8. Fairy Tail - 2,886,942
9. 20th Century Boys - 2,655,379
10. Saint Young Men - 2,614,269


Ciekawe jak to się przedstawia u nas.


dane ze strony www.animenewsnetwork.com

piątek, 5 lutego 2010

Sherlock Holmes


Guy Ritchie powraca w wielkim stylu!


Oto prawdziwy Sherlock Holmes z krwi i kości. Nie próbuje być na siłę tym kim nie jest. Kiedy trzeba, potrafi zawalczyć o swoje. Równie często co po swój intelekt sięga do swojej siły fizycznej, szybkości, refleksu i szeroko pojętego łobuzerstwa. Pije, znęca się nad zwierzętami, pije, wykorzystuje innych i pije. Ale przez to wszystko jest bardziej ludzki, niż poprzednie wcielenia, gdzie słynny detektyw był dystyngowanym sobkiem pokroju Herculesa Poirot.


Samej historii też nie mogę niczego zarzucić, zastanawiałem się nawet jak można wytłumaczyć rzeczy które się dzieją w XIX-wiecznym Londynie, a które trąciły jawnym mistycyzmem i magią, ale ukłon w stronę scenarzystów. No i genialne kreacje aktorskie z Robertem Downey Juniorem na czele, przez trochę innego wizerunkowo Jude'a Law i jak zwykle zachwycającą Rachel McAdams.

Jedno, co mi nie bardzo odpowiadało, to te wielkie przestrzenie w kamienicy przy Baker Street 221 B. Jak ktoś był, to wie o co chodzi, ale mogę przymknąć na to oko, bo film rekompensuje to w pełni.


Cieszę się, że po latach chudych i tworzenia gniotów w stylu Rejs w nieznane, Guy Ritchie nareszcie wraca do korzeni, do brudnego, brutalnego wręcz czasami kina akcji. Taka stylistyka chyba najlepiej do niego pasuje. Już Rock'N'Rolla pokazała, że odcina się od Madonny i bardzo dobrze, bo przez te kilka lat, jedyne co warte jest obejrzenia to jej klip What It Feels Like For A Girl, wyreżyserowany właśnie przez Ritchiego.

Czekam z niecierpliwością na kolejną część!


*plakat z www.filmweb.pl

środa, 3 lutego 2010

Leap Year




Leap Year, czyli jak trafnie przetłumaczono: "Oświadczyny po irlandzku" to kolejna z wielu komedii romantycznych, jakie zawitały do naszych kin.

Przyznam szczerze, że miałem obawy idąc na ten film, gdyż nie jestem zwolennikiem oglądania komedii, a tym bardziej romantycznych w kinie. Zazwyczaj rżę jak koń i śmieję się nie z tych samych rzeczy co wszyscy i potem mi głupio, albo, co jeszcze gorsze gorsze, popadam w drugą skrajność i płaczę jak mała dziewczynka. Anyway...


Jest sobie dziewczyna, jest facet, który zwleka z deklaracją uczuć, jest w końcu legenda, która głosi, że 29 lutego w Irlandii kobieta może oświadczyć się mężczyźnie, którego kocha (którego nie kocha chyba też). Mniejsza z tym. A więc jest Anna, jej chłopak wyjeżdża do Irlandii, a ona leci za nim, by złożyć mu propozycję nie do odrzucenia. Dziwnym zbiegiem okoliczności trafia jednak do Walii i właściwie tu się zaczyna cała przygoda.


Historia banalna i właściwie od początku wiadomo jak się skończy, ale opowiedziana w tak uroczy sposób, że aż się miło oglądało. Rewelacyjnie dobrani aktorzy idealnie oddali charakter postaci, ale co najbardziej mnie urzekło, to krajobrazy, deszczowa pogoda, błotniste drogi i ogólnie wiejskie klimaty. Nawet krowi placek był przyjemny :) A i kolor włosów głównej bohaterki też niczego sobie. Ach, no tak, jak mogłem zapomnieć - Louis ;)


Tak więc z czystym sercem - POLECAM!



*plakat z www.filmweb.pl

wtorek, 2 lutego 2010

Oskary 2010 - nominacje

Cały świat wstrzymał oddech, ..., i oto są. Nominacje do najważniejszych nagród filmowych przyznane. Buch, bach, kroki od szampanów latają, strzelają petardy, tylko to wszystko jakieś takie nijakie. Może dlatego, że większości filmów nie było nam dane jeszcze zobaczyć, więc ciężko oceniać, kto ma szansę. Chociaż z n-tej strony, Oscary już dawno straciły swój obiektywizm, więc nie spodziewajmy się nie wiadomo czego.

Nie bardzo też rozumiem ideę rozszerzenia kategorii najlepszego filmu do 10 pozycji, a filmu nieanglojęzycznego pozostawienie w niezmienionym stanie. Jeżeli kapituła tych nagród, albo komitet generalny, powitalny, samozwańczy prezes czy kto to zarządził, decyduje się na taki krok, to powinno to dotyczyć wszystkich kategorii. Nie zawsze filmy anglojęzyczne są najlepsze.

Rozszerzyć film nieanglojęzyczny!!!!!

poniedziałek, 1 lutego 2010

The Book of Eli



Film jak dla mnie był dziwny. I mówiąc szczerze, spodziewałem się czegoś innego.

Właściwie gdyby nie Solara i rewelacyjna Mila Kunis, to nie wiem czy wysiedziałbym w kinie. To rola tak różna od tego do czego się przyzwyczaiłem oglądając That '70s Show, że aż miło było patrzeć jak rozwija się jako aktorka. Chociaż cały czas czekałem, kiedy wreszcie tupnie nogą i krzyknie: "Michael!!!". ;)


Gary Oldman jak zwykle w roli czarnego charakteru, u niego to już chyba normalne... Natomiast Denzel mnie rozczarował. Spodziewałem się czegoś innego...


Film szumnie reklamowany jako pierwszy z czarnoskórym bohaterem, well excuse me, chyba oglądałem co innego. Człowiek w ogniu - to była klasa, tutaj takie nie wiadomo co. Na czym polega to jego "bohaterstwo"? Na tym, że przez 30 lat idzie na zachód, tak jak mu głos mówi? Czy na tym, że bez skrupułów zabija innych ludzi? W imię księgi, która i tak okazuje się bezużyteczna (jako księga).


Wiara jest silniejsza od wszystkiego, chciałoby się powiedzieć. I wierząc przetrwasz wszystko. Pytanie tylko, wiara w co? I dla jakich ideałów?


Tak więc, nie bardzo ten film do mnie przemówił. Może jestem ignorantem i oczekuję nie wiadomo jakiej akcji, zabawy czy sam nie wiem jak to nazwać. A może po prostu ten cały klimat postapokaliptyczny. Nie wiem. Nie żałuję tylko ze względu na Milę i sądząc po otwartym zakończeniu, producenci zostawili sobie furtkę, by kręcić dalsze losy Solary. I tak jak film mi się nie podobał i zapewne nie spodobałaby mi się kolejna część, to i tak bym poszedł do kina, tylko dla niej.

* plakat z www.filmweb.pl

niedziela, 31 stycznia 2010

Australian Open 2010

Królowa jest tylko jedna. Król zresztą też. O ile jednak Roger Federer musiał wygrać "zaledwie" 7 spotkań, Serena rozegrała 13 wygrywając wszystkie. Pokonała nie tylko wracającą po 20 miesiącach przerwy Justine Henin (finał po takiej przerwie, no no...) i obroniła tytuł sprzed roku, ale jednocześnie razem z Venus wygrała debla, również broniąc tytułu z 2009 roku. I to wszystko pomimo mocno obandażowanych nóg, nadgarstka i ogólnie całego wycieńczenia.
Inną kwestią jest 16 zwycięstwo Federera w wielkim szlemie. Jesteśmy świadkami tworzenia historii i chyba długo nie będzie nikogo, kto mógłby go przegonić.
Australia zdobyta, teraz czas na Francję.

sobota, 30 stycznia 2010

Co wiesz o Elly




Irański film nakręcony w tamtym roku dopiero teraz wchodzi do naszych kin. Właściwie to za mocne słowo, kin, bo dostęp do niego jest baaaaardzo ograniczony. Nie wiem dlaczego, bo film jest rewelacyjny. Dawno nie oglądałem czegoś takiego, tak mocnego, przerażającego, a jednocześnie pięknego i spokojnego.
Fabuła jest banalna, ot grupka znajomych, kilka par, niektórzy z dziećmi, wyjeżdża na weekend nad morze. Cały wyjazd jest po to by wyswatać tytułową Elly z jedynym wolnym mężczyzną w grupie. I wszystko powoli zmierza w tym kierunku, gdy dochodzi do tragedii i okazuje się, że nikt tak naprawdę nie wie nic o dziewczynie, która tutaj przyjechała... Smutne. Jak jest fajnie, to wszystko dobrze, ale gdy dochodzi co do czego...

Jak macie możliwość, obejrzyjcie - warto!


"Lepszy przykry koniec, niż przykrości bez końca"


* plakat ze strony www.filmweb.pl