wtorek, 21 lutego 2017

Weekendowe obsesje

Jak każdy normalny człowiek mam swoje odchyły. Jedne mniejsze, inne wręcz kosmiczne i pół biedy kiedy są i właściwie tyle... Gorzej jak zaczynają być w nadmiarze i wtedy zaczyna się obsesja. Tak jak to stało się w tym tygodniu, gdy przestałem istnieć dla świata i z zaplanowanych miliona innych rzeczy nic nie wyszło. I nawet nie wiadomo kiedy skończył się weekend...

Pierwsza obsesja to Pentatonix - mój nowy ulubiony zespół muzyczny (chociaż jest stary jak wszechczas i każdy go zna). Tak jak wszyscy, słyszałem o nich parę lat temu, lecz bardziej zwróciłem na nich uwagę po tym jak zaśpiewali Jolene z Dolly Parton (i z Miley w amerykańskim Voice'u), za którą to piosenkę otrzymali ostatnio Grammy. Trzecią Grammy trzeci rok z rzędu (poprzednie za co innego, a nie ciągle za to samo). I tak jakoś mnie naszło (i miałem odpowiedni nastrój) i puściłem sobie jedną piosenkę, potem drugą, potem całe mrowie jeszcze, wywiady, dokumenty, reportaże, superfruit, ot cały ja - psychofan pełną gębą. I zanim się spostrzegłem minęło 14 godzin hahahahahaha. Szybkie jedzenie i dalej...



Wiem, że tu powinna być właśnie Jolene albo chociażby Hallelujah ostatnia, ale wróćmy na chwilę do klimatu świąt, pieczonych jeleni i wiszących na drzewach pomarańczy z gozdykami.


Druga obsesja - hmm, zupełnie nie zaskakująca, jeżeli ktoś mnie zna - manga ;) Nie taka pierwsza lepsza z brzegu, no właściwie to pierwsza z brzegu, ale czy lepsza, well... Leżała u mnie już od jakiegoś czasu i pająki zaczęły po niej chodzić, więc stwierdziłem, że muszę w końcu przeczytać. Gra w króla (Ousama Game). Temat oklepany i mocno już eksploatowany, mianowicie jest sobie klasa w gimnazjum i wszyscy muszą umrzeć. Ale to już było, cóż... Pewnego dnia wszyscy dostają na telefony smsy (lub emajle) od tytułowego króla, z informacją, że jest se gra i teraz trzeba wykonać takie a takie zadanie i nikt z gry nie może zrezygnować i wszyscy bierą udział. Na początku jest w miarę dziwnie, ot ktoś ma się pocałować, ktoś ma dotknąć czyichś, hmmm Dolly Parton ma duże, ktoś polizać czyjąś stopę (fuuuj). Do momentu aż karą za niewykonanie zadania jest śmierć, wszystko jest w formie żartu rozpatrywane, a tu jednak pierwsza osoba popełnia samobójstwo, potem następna i tak dalej i dalej... Pierwszy tomik jest wporzo, kolejne - eee, co nie zmienia faktu, że i tak musiałem siedzieć i czytać na szmachcie dalsze losy, kto przeżyje i kto okaże się owym królem (bo tylko on ma przeżyć). Sporo też nielogiczności, bo przy ostatecznym wyjaśnieniu, że była to forma hipnozy, gdy po przeczytaniu w wiadomości jak dana osoba umrze, podświadomie komórki w organizmie tak działały, że było jak miało być, ale jedna dziewucha miała oślepnąć i oślepła zanim się dowiedziała jaka kara ją czeka. No więc jak to? Poza tym marne to było w porównaniu chociażby z Battle Royale, na podstawie której to mangi powstał kultowy już film (z Chiaki Kuriyamą biegającą w żółtym dresie jako ukłon w stronę Bruca Lee, a która to dzięki tej roli wystąpiła później jako GoGo w Kill Billu vol.1, jako przydupas Lucy Liu) gdzie wszystko było w miarę wyjaśnione co i jak i to jak się wszyscy zabijali nawzajem też było ciekawsze. Nawet takie Kamisama no Iutoori też było ciekawsze, co nie zmienia faktu, że i tak musiałem siedzieć i czytać do końca. A później jeszcze spin-offy, eh...





A trzecia weekendowa obsesja toooooo, tadada tadada tadadadada - śliwkowe tartletki z Lidla. Miodunka. Zjadłem z piętnaście, a ciągle mi mało. I jak tu schuść? Na dodatek nie zdążyłem zrobić zdjęcia, bo co zbliżyłem się z aparatem, to nagle wszystko znikało w mojej przeogromnej paszczęce.

Dobre obsesje nie są złe, a może jednak?

poniedziałek, 13 lutego 2017

Pożegnanie panny S

Niezrażona kolejnym niepowodzeniem, odczekała chwilę, aż lód będzie gruby i znowu przylezła nad to samo jezioro, ale tym razem postanowiła trochę inaczej spożytkować czas... W końcu może ten Hasselhof ją kiedyś uratuje... Phi, marzenie ściętej głowy.



Teraz będzie czekać jak kania na dżdżownicę aż wiosna przylezie, a w końcu nikt nie wie kiedy to nastąpi, czy w ogóle... Z drugiej strony jak przyjdzie odwilż (o ile przyjdzie) to panna S utonie i tyle z tego będzie miała, że ten staw nazwą na jej cześć Jeziorkiem Bezdennej Głupoty ;)

niedziela, 12 lutego 2017

No właśnie - zimnooo

Zimnooooo...
Mózg zamarza (o ile ma się mózg i nie mówię o takim w słoiku) a paluchy puchną z zimna i ciężko trafić w odpowiednie literki na klawiaturze. Może trza by było zamknąć okno, ale wcześniej żarłem fasolkę po bretońsku, więc... Zimnoooo...
Ogólnie zima tego roku jest cudna, pełno śniegu, gluty zamarzają w nosie i na rękawach, ludzie tulą się do siebie coby im cieplej było (tfu! zboczeńcy), komary przestały latać i żywić się mną. I tylko wszędobylski smog psuje atmosferę pierwszych miesięcy roku. Smutne to. Nic to, byle do wiosny. Zrobi się wtedy ciepło, dzień będzie dłuższy i zobaczę słońce. Jupiiii.  Chociaż nie wiadomo czy wiosna przyjdzie. Jak to kiedyś mówił Dziadek Zosi (i Ozrabala? e nie, Ozrabal miał Babcię i krzesło, a Zosia tylko Dziadka) na pytanie czy jeszcze kiedyś będzie wiosna właśnie, mówił, że nie wie i trzeba mieć nadzieję. Miejmy zatem nadzieję...
Tak sobie właśnie przypominam ciepłe dni, kiedy można było chodzić bez skarpet i żreć lody (a nie podjadać śnieg ukradkiem gdy nikt nie patrzy) i sobie przypomniałem jak byliśmy z Łondą we wrześniu w Watykanie (zda się jakby to było już milion lat temu) i opływałem potem (przedtem zresztą też opływałem potem) gdy staliśmy w kolejce do Muzeów Watykańskich, bo było nieziemsko gorąco a kolejka ciągnęła się kilometrami i trza było czekać tylko o chlebie i wodzie, ale woda od razu się skończyła i został chleb ;) Pamiętać na przyszłość - kupić se bilet online, to się zaoszczędzi kupę (hehe) czasu. Miliard ludzi w kolejce a i tak wszyscy stali tylko po to żeby zobaczyć palce na suficie. Eh... Gorąco wtenczas było, a teraz je zimno. Podłość ludzka nie zna granic...



Jak widać na filmie z kolejki, trochę mnie wzdęło (trochę? jakbym był w ciąży), ale już wtedy się przygotowywałem do mroźnej zimy i obrastałem w tłuszcz, żeby teraz mi było ciepło, a skoro mi zimno to znaczy że za mało się spasłem i mogę dalej się objadać ile wlezie. Niezła wymówka ;) A co do filmu, to jest robiony po godzinie stania w kolejce. Maskara...


Jak widać zimy już kiedyś bywały mroźne, chociaż teraz się zastanawiam dlaczego nie zakryłem uszu, ale to było na długo przed historią jaką opowiedział mi później zesłany na Syberię chłop, kiedy było tak zimno, że ktoś tam wyszeł na chwilę z baraku i jak wrócił to mu uszy odpadły. Straszne, ale jak to opowiadał grobowym głosem i jak sobie wyobraziłem, że nagle ktoś wchodzi do chałupy (przyjmijmy że ten barak to taka ichnia chałupa wtenczas była) i PLOCH! uszy odpadły... Mało nie ryknąłem śmiechem mu prosto w twarz... Chyba nie potrafię reagować jak normalny człowiek, ale to dlatego że je zimno i mózg mi zamarzł. Hmmm, tylko że on opowiadał to jakoś w lecie, hmm...

Szkoda, że w pobliżu mnie nie ma żadnej górki, albo chociażby wysypiska śmieci, bo mógłbym napchać starych gazet do lekramówki i zjeżdżać jak za dawnych lat, kiedy to dziecięciem będąc pół życia spędzałem na dworze. Aż ciężko to sobie teraz wyobrazić. 

Właśnie wyjrzałem przez okno i wygląda na to, że dalej jest zimno, więc zrobię se zara grzańca, niam niam. Smacznego, dzięki, wzajemnie, na zdrowie i vice versa ;)