piątek, 27 kwietnia 2018

Najświeższe ploty

Na samym wstępie muszę zaznaczyć, że brzydzę się plotkami i temu podobnymi rzeczami i tylko w trosce o innych, przytoczę tu kilka najświeższych wiadomości, bo każdy przecież chce wiedzieć, co nowego u takiej Wiesi na przykład. A dzieje się, że hej. Zaczynamy. XOXO.

Madam iX jest w ciąży. Wooot?
Dowiedziałem się pokątnie od osób trzecich (no dobra, od Rysi, bo ona wie wszystko) jak już wszyscy wiedzieli i trochę mi się smutno zrobiło, bo swego czasu Madam iX mówiła, że dowiem się pierwszy. Dzięki. Ale mniejsza z moimi odczuciami. Podobno całą ciążę przechodzi z wdziękiem i gracją, nic ją nie boli, nic nie doskwiera, nawet mdłości miewa eleganckie i ciągle wysyła zdjęcia swojego brzucha wszystkim. Mi nie. 
Rozmawiałem z nią i podobno termin jest na wczesną jesień w okolicach września i tak sobie pomyślałem, że mimo iż Rysia nic nie mówi, to pewnie jest przerażona faktem, że Madam iX urodzi dziecko w jej urodziny (Rysi) i je tym zepsuje. Rysiu, nie martw się, zawsze będziemy pamiętać o tobie, bo byłaś pierwsza.

Wiesia się zaręczyła. Wooooot? Wot? Wot? Z kim? To ona miała chłopaka? A to ci niespodziewanka. A tera jeszcze większy news. Wiesia bierze ślub. Woooooot? Z kim? To jest dziwne, bo nikt nie widział tego jej narzeczonego. Pewnie ma on jakiś feler, żre z otwartą gębą, ma błonę między palcami albo po prostu Wiesia nie chciała, żeby loża szyderców się nad nim pastwiła. Helou, od tego jesteśmy. 
Kolejny news - ślub w tym roku ma być. Woooot? Czyżby był mus? Czyżby Wiesia poszła w ślady elegancko ciężarnej Madam iX? Eh, nikt nic nie wie (nawet Rysia, która przecie wie wszystko). To jest bardzo smutna wiadomość. Ale za to wyobraziłem sobie scenę jak w kościele ksiądz udziela im ślubu i pyta czy ktoś się nie zgadza i wtedy z hukiem otwierają się drzwi (co jest mało realne bo trzeba naprzeć z całej siły żeby się ruszyły cokolwiek, o huku nie mówiąc), wszyscy się odwracają, a ja stoję, a za mną błyskawica tudududuuuum i potem idę ubrany cały na czarno przez środek kościoła, czarna peleryna powiewa na wietrze (nie wiem skąd ten wiatr, pewnie spojrzenie Wiesi zmroziło wszystko i powstała różnica ciśnień) i tylko słychać moje kroki KŁAP, KŁAP, KŁAP (hmm, to brzmi jakbym szedł w japonkach), STUK, STUK, STUK (o tera lepiej) i pogwizdywanie nietoperzy szalejących pod sufitem. Piękna scena. Z chęcią taki film bym obejrzał, a nie jakieś szmatławce w stylu Mission Impessible. Aż się wzruszyłem... 
Co poza tym? Wiesia kupiła sobie chawirę w Warszawie (podobno za gotówkę, bo przez lata składała pieniądze w kołdrze i było jej ciepło, a tej zimy nie miała się czym okryć i ciągle miała katar) i oficjalnie potwierdziło się, że jest mądra. Dostała nawet jakieś papiery, które to potwierdziły, tylko dziwne, że nie chciała, żeby ktokolwiek o tym wiedział. Ciekawym, czy żeby osiągnąć cel, użyła swoich wdzięków, czy tylko mózgu (tego w głowie, a nie w słoiku na ścianie). Hmmm...

A co u Heli? Też chce być oficjalnie mądra, tylko nie robi z tego takiej tajemnicy jak Wiesia. Na razie jest prawie mądra. Poza tym wzięła w końcu ślub z Edkiem, więc nie spłoną w ogniach piekielnych (no nie wiem) i pewnie żeby ten piekielny ogień nie zagasł, to bawią się w przebieranki. Przynajmniej Hela, Edek jest normalny. I tylko korzysta. Nie wiem po co mi akurat takie informacje, ale Hela bez krępacji mówi o tych sekretach alkowy. Raz nawet jak u nich byłem w ich gigantycznym mieszkaniu (ponad 800 metrów kwadratowych), trafiłem do ich sypialni (bez żadnych insygnuacji proszę) i zamarłem z przerażenia co tam zobaczę. Właściwie to nic. Normalna sypialnia, więc wszystkie zberezieństwa pewnie mieli pochowane, well... ważne że się bawią i się nie krępują (chociaż może też się krępują, nie wiem, nie pytałem, ale Hela kiedyś mówiła, że kupiła 30 metrów sznurka, po co?).
Oh, no tak, oprócz tego że Hela jest już prawie oficjalnie mądra, to jeszcze się szlaja po świecie, a to Bruksela, Mediolan, Paryż, Lublin, żyć nie umierać... a za śniadanie to musiałem ostatnio ja płacić. No co za...
Spytacie jeszcze jak tam relacje Wiesi z Helą. Lepiej? Dzie tam...
Spytacie ponownie - kto spytacie jak tego nikt nie czyta. Oj tam oj tam i jednorożec padł...

To tera wszystkowiedząca Rysia. Znalazła sobie pracę (nie, nie w sex telefonie, do czego imię zobowiązuje) tylko taką normalną, w usługach ;) Dzieci odchowane, to czas zarobić szmelec. Ponadto nie dalej jak wczoraj razem z Pedrem świętowali 10-tą rocznicę ślubu. Jak ten czas leci. Pamiętam jakby to było wczoraj... hmmm, jednak niewiele pamiętam, ale to akurat były okoliczności takie. A co do rocznicy, to pewnie była romantyczna kolacja przy świecach (i dzieckach biegających po domu) a potem nie mniej romantyczna kąpiel w bąbelkach w wannie niczym sardynki w puszkie. To śmieszne. 
Co ponadto? Nowy samochód (to pewnie dzięki zarobkom Rysi) ale i milion wydatków, bo w tym roku mają milion i jedno wesele. Nie zazdroszczę. A samochodem jeszcze mnie nie przewieźli, więc nie mogę się jeszcze wypowiedzieć. Czas pokaże. I nic nie mówią o wczasach ze mną, więc sam muszę se zorganizować.

O właśnie, przypomniałem sobie, że w lutym spotkaliśmy się z Aną Ły, która przyjechała do Warszawy kupić kamerę i z ukrycia nagrywać nianię swoich dzieci, bo nie jest z niej zadowolona i musi przyłapać ją jak podjada im czipsy albo paluszki, bo im jedzenia zaczyna brakować czy jakoś tak. Nie słuchałem dokładnie. Taki biały szum... A może ta niania się ekshibicjonowała przed Mirosławem (Any Ły mężem), albo grała w pasjansa zamiast zajmować się dziećmi. Nie pamiętam ale coś tam było takiego. I tera Ana Ły to prawie jak szpieg z krainy deszczowców.

A tera nowa postać. Miss Agnes Topesto. W sierpniu wybiera się na koncert Eda Sheerana i już zakupiła cały stos bielizny, żeby na koncercie w niego rzucać. A podobno tak się robi, bo Miss Agnes się na tym zna, bo co i rusz chodzi na różne koncerty i rzuca czym popadnie. Jak muzyka nie podpasuje to pewnie rzuca mięchem. Eh...

A ja mam wesz łonową.

piątek, 13 kwietnia 2018

Nadejszła wiesna

No tak...
Jeszcze przed chwilą było prawie 50 stopni mrozu i nagle zrobiło się ciepło, a ja nie zrzuciłem jeszcze opony. Jak żyć?
Nie mam butów letnich (hm, gumofilców też nie), w krótkie spodzienie się nie mieszczę, a te nieliczne w których się zapnę, mają różnego rodzaju usterki jak dziury w kroku (nie wiem skąd), koszulki opinają się na mnie że wyglądam jak Baleronman, umywalka dalej pęknięta a ile książek nowych do kupienia to już nie wspomnę. Dobra, wspomnę - mnóstwo książek nowych do kupienia. O właśnie, nie mam już miejsca na nowe książki. Bez sensu z tą wiosną. Nic nie jest tak jak powinno.

Poszedłem ostatnio do Parku Skaryszewskiego, gdzie zaraz tam obok las żurawi poharatał niebo (to już chyba mocno nieaktualne), a tu takie dziwy. W sensie wiesna, bo o paniach w lateksie będzie za chwilę. Momentalnie cały park się zazielenił i wypuścił kwiecie i inne latające farfocle, ptacy się rozśpiewali, wiewiórki na żer wylezły z drzew i goniły mnie przez pół parku i myślałem, że umrę, bo przecież nie nawykłem do takiego wysiłku. Ludzi też się zgromadziło miliard, wszyscy w lateksach i innych takich sportowych wdziankach i biegali tylko wte i nazad. Popatrzyłem z dezaprobatą, bo od razu się zmęczyłem i ostatkiem sił wlokłem się do ławek, co widziałem kiedyś że były po drodze. Idę i paczam, a tam ławeczki obsiądnięte przez tłum dziewoj w lateksach i tylko się gibią na wszystkie strony, a przed nimi na chodniku siedzi baba i się wydziera na nie, żeby zwarły pośladki, a teraz puściły (chyba bąka) i znowu i w górę (nie wiem co, chyba też te pośladki). Prawie w drzewo wlazłem. Eh, wiosna, wiosna, eh to ty... To byłe miłe, chociaż mógłbym przysiąc (dziwne słowo, kolejne z wielu już dziwnych), że jak w końcu się ruszyłem i je minąłem, to słyszałem że o mnie mówią, bo scenicznym szeptem gadały między sobą, że patrzcie, tylko nie patrzcie, Harry Stajls idzie, ale się roztył. I gwizdały i poczułem się zmolestowany. Dziwne uczucie. Myślałem, że podejdą zrobić sobie ze mną zdjęcie, a tu nic. I nawet żadne majtki nie poleciały w moją stronę. Eh... Ciekawe czy w najbliższą sobotę też będą...

I tak to już jest, wiosna przyszła, przeszła i na chwilę wpadło nawet lato. Kleszcze się ruszyły, komary zara się zlecą i będzie paskudnie, więc cieszmy się tym co jest. Chwilo trwaj. Bo nic nie jest wieczne, a muszki jednodniówki padają jak muchy (ah, to stąd to powiedzenie). 
Coś chyba miałem jeszcze napisać, ale że po zimie mam jeszcze otłuszczony mózg, to i skolioza większa niż zwykle.





Kto by pomyślał, że aż tak zielono się zrobiło i to jednego dnia...
A w tym parku same dziwy...