piątek, 24 czerwca 2016

Brexit

A więc jednak UK wychodzi z EU. Miałem nadzieję, że jednak wszystko pozostanie tak jak było, tym bardziej, że jutro lecę do Londona i sam już nie wiem jak to teraz będzie. Teoretycznie nic nie powinno zmienić się jeszcze przez dwa lata co najmniej, ale jak to wyjdzie w praniu to nikt nie wie. Planowałem założyć koszulkę z napisem "Brexit sucks" no i chyba się nie odważę. Wiadomo, nigdy nie byłem jakiś super odważny, phi, no dobra, w ogóle nie byłem odważny, a teraz dodatkowo jak "mam grube kości" to nie ucieknę przed dzikim tłumem. I nadzialiby mnie na widły i spalili na stosie. Chlip chlip. Prawie jak Szymona Słupnika.

A jeszcze podobno w UKu je zimno i pada dyszcz i trzeba się ciepło ubrać a u nas przecie je gorąąąąąącoooooo. I się ugotuję zanim dojadę na lotnisko. Dżizzz...


Urlopie przybywam!!!

czwartek, 23 czerwca 2016

Do lasu...

Minął najdłuższy dzień roku. Teraz każdy kolejny będzie krótszy, a noc dłuższa i ciemno wszędzie co to będzie, co to będzie? Marazm i depresja, to smutne. Nawet czuć już powiew zimy... Dlatego jak tylko jest możliwość (czyli nie śpię) wyłażę z domu i spaceruję to tu to tam, czasem z kimś, częściej sam. Wczoraj też spacerowałem z Sexy Sąsiadką i jej Maleństwem, a że mieszkamy praktycznie w lesie, gdzie indziej moglibyśmy pójść? Właściwie mogliśmy pójść na plac zabaw, do sklepu, na promenadę szumnie zwaną promenadą i jeszcze milion innych miejsc, ale my, ludzie z buszu, najlepiej czujemy się w lesie. Albo w centrum handlowym, ale że pod ręką był las, well... 
Poszliśmy więc do lasu na grzyby ale żadnego nie było. Nawet muchomora żadnego. No nic to. Słońce ładnie grzało, komary się pochowały (pewnie jak mnie zobaczyły) a liście szeleściły wesoło. I tylko kleszczy strach się bać. Gdzie nie spojrzeć - drzewo, a na każdym robaki. Można było co prawda zebrać i zjeść, ale ostatkiem sił powstrzymaliśmy się, bo i tak mieliśmy lody. Wodne. Pyszota. Dlatego nie chcieliśmy psuć smaku czym innym. 
Maleństwo został wyjmnięty z wózka i biegał (bo to Ten Maleństwo) po dróżkach, liściach i mchach (dziwne słowo), a my za nim. Ledwo nadążaliśmy. Jakie to dziecko ma niespożyte siły, a może to tylko ja już jestem stary, zgrzybiały i jedną nogą w grobie i szybciej się męczę. Cóż, młodość już za mną, strach patrzeć przed siebie... No i Malutki biegał, my za nim, ludzie gdzieniegdzie się pojawiali i znikali, światłocień grał na licach Sexy Sąsiadki i tylko ja się stresowałem coby nie otrzeć się o żadne krzaki. Wiadomo - kleszcze. I w pewnym momencie na drogę wyskoczył wąż. WĄŻ!!!! Wielki jak kobyła i prawie nadepnąłem na niego gołą stopą. Uh. Ominęliśmy go szerokim łukiem, a on za to wystawił język i nim majtał nam przed oczami. To było bardzo nieuprzejme z jego strony. Już mieliśmy mu nawrzucać i zwymyślać od chamów i takie tam, ale polezł w krzaki. Na siku zapewne. A później napatoczyła się jeszcze żaba. O mrówkach nie wspomnę, których miliardy właziły mi na stopy, przez co musiałem chodzić niczym paralityk albo niczym indyk stepujący w tapioce. I w ogóle prawie się zgubiliśmy, bo poszliśmy inną drogą, a tam wielki gigantyczny pies wyskoczył i prawie nas zeżarł. Prawie, bo był za siatką (skąd siatka w lesie?), tzn. takim ogrodzeniem, a nie taką na warzywa. I się okazało, że obok stał chłop i się paczał. Niechby se psa uspokoił, a nie...

 Dziwny zwierz nr1
 

Dziwny zwierz nr 2

Dziwny zwierz nr 3

Na całe szczęście przeżyliśmy i nic nas nie zjadło. Przynajmniej mnie ;)

A tak poza tym to przecież dzisiaj Dzień Tatulów więc moc hugów i samych najlepszości przede wszystkim dla mojego Tatula i Tatulów chodzących w koszulkach Jacka Danielsa ;) Bądźcie cierpliwi i wyrozumiali dla Waszych dzieci. Hug. Hug.






wtorek, 21 czerwca 2016

O Hela...

Mimo dylematów z oponą słoniową poszedłem ostatnio na spotkanie z dawno nie widzianą znajomą i jej mniejszą wersją. Czyli dzieckiem. Ta mniejsza wersja to dziecko. Nie wiem czy nie obrazi się jak użyję prawdziwego imienia (well, i tak nikt tego nie czyta), więc na potrzeby tego bloga nazwijmy ją Hoga... ee Helą. Będzie Hela. Ufs.
Hela jest gruba, nie tak jak ja co prawda, ale w sposób jaki tylko kobieta może być "pełniejsza". Na brzuchu. Początkowo myślałem, że nażarła się fasolki i ją wzdęło, ale okazało się że je w ciąży. I konsternacja. Jak to? Z dobrego źródła wiedziałem, że jakiś czas temu urodziwszy dziecko, powiedziała, że nigdy więcej nie zamierza przechodzić tego wszystkiego. Podobno dlatego rozstała się ze swym mężem, chociaż krążyły też plotki, że to po prostu kawał ch***. Whatever. No i powiedziała, że "zamyka wrota na zawsze". A tu taka niespodziewanka. Ale odbiegam od tematu. Z kim?!?!?! No ale trzeba przyznać, że ciąża jej służy, wygląda kwitnąco i gdyby nie piłka na brzuchu, mogłaby uchodzić za przykład zdrowo odżywionej i uprawiającej sporty osoby. Albo uprawiającej co innego jak wynika z sytuacji ;)
Spotkaliśmy się na rubieżach Wielkiego Miasta na śniadanie w Samie, hmm, Supersamie a może SuperPharmie, oj no tam gdzie codziennie przesiaduje Kinga Rusin, a tak na marginesie, to wyglądała nieświeżo. Kinga Rusin a nie Hoga... Hela. Albo sałatka. I zniesmaczona była cały czas mimo że to knajpa z jedzeniem była i w ogóle oczy mnie rozbolały bo musiałem dyskretnie zezować w jej stronę i paczać co żre. Żarła, a wcale na taką nie wyglądała co żre i z miną cierpiętnicy czekała na chłopa a później jak przynieśli jej sałatę z pomidorkami to się miziała z nim na stole. I siedzieli obok nas i mało brakowało a wleźliby nam butami do jedzenia. Hela była zachwycona. Jej mniejsza wersja chyba trochę mniej. A ja? Wow, przez chwilę poczułem się jakbym też był sławny, chociaż musiałem się stresować czy nie uciapię się jajem sadzonym albo humusem. Stres. A sok z pomarańczy to był świeżo wyciskany przez ścierkę chociaż kelnerka mówiła, żebym wziął piwo lepiej. O 9 rano? Tak się pije jak nikt nie pacza. Ale sok smaczny niam niam. Całe śniadanko smaczne było. Jedyne co to klopy były średnie, właściwie to klop, bo był jeden i poszedłem bo mnie przypiliło a tu gupia baba w kolejce stała, piszę gupia bo była gupia. 
 - Yo bejbe! Też do klopa? - mówię do niej.
 - Aha.
 - Niezła miejscówka, co nie? Haha lokal, a nie tu przy sraczu hahaha - próbowałem zagaić rozmowę i wypróbować moje flirciarskie umiejętności ale spojrzała na mnie z dezaprobatą. - Ło, jak mnie przypiliło, ale ja na jedynkę, hehe, a ty jak? Na dwójkę?
 - ...
 - ByTyWy - tu wziosła oczy do nieba, pewnie nie zrozumiała - ktoś siedzi w środku?
 - Aha.
 - Heh, spox, poczekamy razem. Przylezłem tu z...
 - Właściwie mi się odechciało.
I poszła. Rude. A na pohybel z nią jak się nie poznała na moim szarmanckim podrywie. I za karę nie dowiedziała się z kim przyszedłem. A gupia bo się okazało, że nikogo w klopie nie było. Co za...
Muszę powiedzieć, że bardzo miło spędziłem tam ranek (nie w klopie) i spotkanie z Helą dużą i mniejszą Helą szczerbatą było sympatyczne. I nawet przez chwilę Hela mnie woziła swoim samochodem, ale to zupełnie inna historia, a trzeba będzie to opisać, bo tak jak ona to nikt nie jeździ. :D
I co najważniejsze - żarłem za darmo IIIIIIHA
A to resztki, chociaż ja swoje zjadłem do końca :)





niedziela, 19 czerwca 2016

Dylematy grubego słonia

Jestem gruby. Nie z wyboru, tak jakoś samo wyszło... Powoli zaczynam się przyzwyczajać do myśli, że czasy kiedy byłem młody, szczupły i inteligentny poszły już dawno w zapomnienie. Taka karma. Smutno mi...

Zrobiło sie gorąco i nie mogę już chodzić w workowatych bluzach żeby zakryć to czy tamto, no dobra, mega oponę i tutaj właśnie dylemat jak się ubrać. Czy podciągnąć gacie pod cycki niczym stary dziad i udawać, że wszystko jest ok, ale przez to wyglądać niczym bambaryła, czy też pozwolić aby zwał tłuszczu zwisał nad gaciami niczym sflaczały kapeć, najlepiej multipli... Sam już nie wiem co gorsze.




Peter Griffin czy Obeliks?

Bycie grubym chłopem jest smutne samo w sobie, bo nie ma się żadnej wymówki, żadnego wytłumaczenia dlaczego doprowadziło się do takiego stanu. Nie powiem przecież, że jestem w ciąży, a to byłoby najprostsze. No chyba że ze słoniem i trąba już wychodzi ;) Grube kości też odpadają, naciskając sadło nie czuć żadnej. Ot ludzik Michelin. Brak ruchu? Przecież czasami szybciej idę żeby zdążyć na autobus. Zdrowa żywność? No przecież nie zżeram zepsutego mięcha, czyli jest świeże a zatem zdrowe.  No? A nie, jeszcze geny zostają. Ufss, a więc to nie zależy ode mnie.

"Nie mogę pić, nie mogę jeść, ja chcę być chudy..."




czwartek, 16 czerwca 2016

Jedzmy robaki

Wyprodukowanie kilograma mięsa z robaków jest milion razy tańsze niż tradycyjna produkcja mięcha, chociażby ze świnek czy krówek. I według naukowców nie jest to jakaś medialnie ciekawa alternatywa, ale niestety przyszlość, która w okolicy 2050 roku będzie codziennością. Jedzmy stonogi. Co ciekawe właśnie w 2050 roku miał zostać wynaleziony eliksir długowieczności (dwadzieścia lat temu pisały o tym "Skandale"), czy ma to związek z robalami? Hm...

Mięso karaluchów, jedwabników i innych paskudzieństw jest podobno zdrowsze dla ludzi, smakowo obojętne (zawsze można przyprawić chociażby pieprzem) i lepiej przyswajalne. Nie jest faszerowane chemikaliami, bo wtedy robale zdechną a i hodowle wcale nie potrzebują dużo miejsca. Jedzmy pająki. 

Właściwie to nawet krewetki koktajlowe wyglądają jak larwy łażące po trupach, fuj... Jedzmy szarańczę.

Dzisiaj zobaczyłem pająka na ścianie i zastanawiałem się czy rozsmarować go z masłem na bagietce. Powstrzymałem się. Wyobraziłem sobie dżem z muchy plujki gnojówki i przestałem być głodny. Jedzmy... eh...

Zawsze mogę zostać wegetarianinem.





wtorek, 14 czerwca 2016

Braille - Regina Spektor



Dzisiaj tak bardziej spokojnie... Stara piosenka, stare czasy, emocje wciąż te same...

poniedziałek, 13 czerwca 2016

A miało być bez dotykania...

  - A miało być bez dotykania - powiedziała z dezaprobatą Kinga nerwowo ocierając pot z czoła i miętoląc rąbek sukienki w dłoniach. - Czuję się taka brudna. Nie tak miało być... - wybuchnęła płaczem jak mała dziewczynka.
Na scenę wbiegła ekipa masująca i robiąca maseczki złuszczające martwy naskórek, żeby ulżyć Kindze w cierpieniach i upokorzeniu jakiego doznała, gdy uczestnicy konkursu jej dotknęli. Pierwszy przybiegł Zenek.
 - Nie płacz moja droga, pomyśl o pieniądzach - łagodnym tonem głosu starał się uspokoić Kingę. Albo zahipnotyzować. Nikt do końca nie wiedział kim tak właściwie jest ten Zenek. - Myśl o kasie i wycieczce do RPA i na Maderę i na lodowce Antarktydy i lot w kosmos... ach - zachwycił się na samą myśl, ale przynajmniej Kinga się uspokoiła na tyle, aby ekipa masująca mogła przystąpić do dzieła. - I nowy dom i samochód, nie, dwa samochody, albo jeszcze lepiej cztery samochody i hulajnoga - snuł dalsze wizje Zenek. - Tak, i jeszcze...
BUCH!
Kinga zemdlała. Z wrażenia zapewne.
 - Dajcie sole trzeźwiące - krzyknęła Mariolka z ekipy oczyszczającej twarz. - Gdzie ta Gruba Jola znowu polazła? Nigdy nie ma jej tam gdzie powinna być. A pan to kto? - zwróciła się do Zenka. - Pierwszy raz pana tu widzę. Ma pan przepustkę?
 - Wypustkę? Jaką wypustkę ty zboczona dziewucho?
 - Przepustkę!!!
 - Taką do nosa, tak? Niestety nie mam kataru, albo stety.
 - O czym pan mówi i kim pan jest do cholery? - Mariolce ze zdenerwowania zaczęła drgać lewa powieka. 
 - No przecież chce pani chustkę do nosa. Wyraźnie słyszałem: "Dajcie mi chustkę, dajcie mi chustkę."
 - Prze-pu-stkę!!! Przepustkę ciemna maso kałowa. Tylko wybrani mogą tu przebywać w obecności pani Kingi - powieka Mariolki latała już jak szalona. - Zaraz wezwę ochronę jeżeli nie zobaczę wypustki, tfu, przepustki.
 - Ale to moja żona - uśmiechnął się Zenek pokazując przy tym brak prawej górnej piątki.
 - Kto? Pani Kinga? - Mariolka nie mogła uwierzyć w to co słyszy.
 - Chciałbym - rozmarzył się Zenek, a jego uśmiech zdradził brak jeszcze paru zębów. - Gruba Jola.
 - Co Gruba Jola? Właśnie, gdzie Gruba Jola - krzyknęła Mariolka w stronę ekipy masująco-relaksacyjno-oczyszczającej. - Jak tak dalej pójdzie to te sole trzeźwiące nie będą potrzebne bo sama się rozbudzi.
 - To moja żona - powiedział z dumą Zenek.
 - Panie, nie mam czasu, ktoś pan, co za żona i co pan tu robi? - Mariolka poczuła jak ogarnia ją fala irytacji. Nic nie idzie tak jak było zaplanowane. Najpierw ten atak paniki jaki dopadł Kingę, później brak Grubej Joli, no i nachalny facet. Wszystko się sypie. I premie chyba też się posypią. Wiadomo, program na żywo a tu taka klapa. Chociaż z drugiej strony oglądalność wzrośnie.
 - Gruba Jola to moja żona - powiedział Zenek. - O i właśnie idzie.
Rzeczywiście, przez tłum widzów przedzierała się kobieta potężnej postury - Gruba Jola, niosąc pod pachą parawan. - Jestem.
  - No wreszcie, trzeba odgrodzić panią Kingę od reporterów - zarządziła Mariolka. - I tak już wystarczająco dużo zdjęć zrobili. A z tobą - zwróciła się do Zenka - policzę się później.
Wyrwała parawan Grubej Joli z rąk i rozstawiła wokół pandemonium jakie miało miejsce na scenie.
 - No, sytuacja opanowana - rzuciła w stronę fotoreporterów zalotne spojrzenie i posłała całusa tym, którzy właśnie robili zdjęcia. - A teraz państwo wybaczą, ale twarz pani Kingi sama się nie zrobi - i zniknęła za parawanem.

sobota, 11 czerwca 2016

Pizzaz

Jak mówi stare ludowe porzekadło - "Jeżeli robisz coś do jedzenia, dodaj piwo a wtedy zjesz ze smakiem." Nie byłem do końca przekonany, czy dodanie piwa do zupy mlecznej ma sens i czy rzeczywiście podnosi walory smakowe, no ale przecież mądrość ludowa korzysta z miliarda lat doświadczeń. Postanowiłem spróbować, ale nie z zupą mleczną (bleh, fuj, ohyda) ale z czymś co idealnie będzie pasować do wczoraj rozpoczętego ojro2016 - z pizzasem.

Gdy już zagnietłem ciasto z piwem a resztę wypiłem, siadłem przed telawizorem i chwilę odsapnąłem. Po odsapnięciu poszedłem się przejść, chociaż musiałem uważać na kleszcze spadające z drzew... Po przyjściu wypiłem piwo i rozłożyłem ciasto na blaszce

Następnie sos pomidorowy i łyk piwa

Cebula i kolejny łyk

Parówkas i następny

Ogórek konserwowy i jeszcze jeden

Papryka z ananasem i łyczek piwka

Sery, selery i już ostatni łyk przed pieczeniem

A oto efekt końcowy


Teraz czuję, że spasłem się niczym Pasibrzoch albo Hogata ;)

I rzeczywiście, z piwem smakuje lepiej, z piwem wszystko smakuje lepiej.

piątek, 10 czerwca 2016

Burze, deszcz i pranie na balkonie... grr... jak zwykle gdy porozwieszam świeżo wyprane gaciszcze i skarpetiony i pójdę spać gdy świeci słońce a ptacy śpiewają to budzę się nagle, bo deszcz w okna zacina a wszystko jest mokre i nie mam co na siebie włożyć aaaaaaaaaa... Zawsze...
Tak myślę, że może powinienem wszystko wrzucić do piekarnika i wtedy będzie i suche i cieplutkie a lato nie jest gorące nieomal przez siedem miesięcy w roku. Właściwie to jeszcze nie ma lata a je gorąco. Ufff, pufff... I tak dobrze, że tylko zamokły ubrania, a nie że musiałem biegać po całym osiedlu i zbierać porwane przez wiatr szczątki garderoby... Głupio by mi było i pewnie bym zostawił wszystko porozrzucane i nie przyznał się, że to moje.
Jeżeli kiedykolwiek będzie susza, wystarczy że zrobię pranie i zasnę a na 100% spadnie dyszcz.

Tak poza tym skończyła mi się srajtaśma i nikt mnie nie poratował :( dobrze, że miałem kartofla.

czwartek, 9 czerwca 2016

Wans mor

Namówiony przez cudnej urody Matkę Polkę postanowiłem wrócić do gry, pytanie czy na długo ;) I tak jak przeglądam te wcześniejsze posty to myślę, że wstyd to teraz czytać po latach, buahahahaha, ale jeszcze się wstrzymam z kasowaniem, well, we'll see