czwartek, 25 lutego 2010

Desire

Przez moją chorobę, nie ruszam się na razie z domu. Ale dzięki temu oglądałem House'a i w jednym odcinku znalazłem niesamowitą piosenkę by Ryan Adams - Desire. Oceńcie sami.

A, House 2x13

niedziela, 21 lutego 2010

czwartek, 18 lutego 2010

Adam


REWELACJA!!!

Czasami są takie filmy, że wychodzi się z kina i mówi: "Wow!". Tyle akcji, takie efekty, buch, bach, tadatada i temu podobne. A czasami ogląda się film, gdzie niewiele się dzieje, wydaje się, że czas płynie strasznie wolno i całość dzieje się właściwie wyłącznie w sferze emocji i wychodzi się z kina i również mówi się: "Wow!". I taki właśnie jest Adam. Spokojny, wręcz kameralny film, a jednak ma się wrażenie, że jest się jego częścią, integralnym uczestnikiem całej historii. Być może tylko ja to tak odczułem, gdyż po części to jakby historia o mnie samym.


Tytułowy Adam cierpi na łagodną odmianę autyzmu, zwaną syndromem Aspergera. Jak sam o sobie mówi, ma ślepotę umysłu, czyli nie potrafi zrozumieć aluzji, ironii, nie potrafi odczytać emocji z wyrazu twarzy, itp. Wszystko odbiera dosłownie i mówi też dokładnie to co myśli. Jest aż do bólu szczery. Przez to nie potrafi sam znaleźć sobie pracy, nie potrafi sam wyjechać z miasta, jest społecznym outsiderem. i pewnego dnia przez przypadek Adam poznaje Beth, dziewczynę z pozoru normalną, ale też skrzywdzoną przez los, po nieudanym związku, gdzie była okłamywana i zdradzana. Wydaje się, że tych dwoje ludzi niewiele ma ze sobą wspólnego, ale jednak zaczyna się między nimi rodzić uczucie. Z początku niepozorne, z czasem dojrzewa, a my jesteśmy świadkami całego tego procesu. I mimo iż film kończy się inaczej niż myślałem, to jednak widząc jak Adam zaczyna postrzegać pewne rzeczy, ma się naprawdę pozytywne odczucia.


Film genialny w swojej prostocie, no i ta rewelacyjna rola Hugh Dancy'ego.

POLECAM!


wtorek, 16 lutego 2010

Walentynki


Mega obsada, milion gwiazd (uuu, jak astronomicznie zabrzmiało) i zakręcony scenariusz. Takie są właśnie Walentynki. Niby typowa komedia romantyczna, ale jakoś odbiega standardem od tych wszystkich bezdennie głupich i infantylnych komedyjek. Chociażby tym, że pokazano wiele aspektów miłości, tych dobrych, jak i złych. Nie jest to opowieść jednej pary, ale właściwie wszystkich osób występujących w tym filmie. Poplątanie z pomieszaniem, ale wyszło symatycznie. Owszem było kilka niedociągnięć, ale momentami były tak zabawne sytuacje, że można przymknąć na to oczy. Chociażby Nzinga (lub coś w tym stylu) i niesamowita Queen Latifah, czy taniec Taylor Swift. ;)



Nie spodziewajcie się wybitnego kina, ale jeżeli chcecie zobaczyć w miarę zabawny film, no i przede wszystkim tę niesamowitą obsadę, cóż, nie będę od tego odwodzić.


*plakat z www.filmweb.pl

poniedziałek, 15 lutego 2010

Lourdes


To nie jest Chloe Sevigny!!! Ale mniejsza z tym :)

Szedłem na ten film z mieszanymi uczuciami. Obawiałem się, że będzie to jakiś para-dokument czy coś w tym stylu, a tu... no właściwie sam nie wiem jak to nazwać. Ukazanie całej logistyki Lourdes, rzesze chorych odwiedzające to miejsce, modlitwy, itp. rzeczywiście miały wydźwięk pseudo dokumentalny, ale historia Christine, jak również postaci drugoplanowych (genialne role dwóch plotkujących nieustannie kobiet) skłania się bardziej już do normalnego filmu kinowego. I chyba dobrze, że takie pomieszanie, coś innego, coś... no właśnie, coś...

Poruszająca się na wózku inwalidzkim, sparaliżowana chyba od szyi w dół (chyba, bo się nie ruszała) Christine przyjeżdża do Lourdes, aby wraz z innymi pielgrzymami modlić się o cud. Bardziej niż na modlitwach zależy jej chyba na zainteresowaniu innych oraz pewnym mężczyźnie. Jak sama przyznaje, bardziej woli wycieczki objazdowe, krajoznawcze, niż takie pielgrzymki ale przynajmniej może się nią ktoś opiekować. Chociaż to chyba za mocne słowo. Jej opiekunka, wolontariuszka, a to chichocze z innymi dziewczynami, a to flirtuje, albo całkiem zapomina o Christine.

I wydarza się cud! Christine wstaje z wózka, zaczyna chodzić. Jest w centrum zainteresowania, wszyscy o niej mówią, a więc osiąga to, czego tak naprawdę pragnęła. Zainteresowania. Niestety diametralnie zmieniają się relacje innych pielgrzymkowiczów do niej. I padają pytania, właściwie bez odpowiedzi. Dlaczego to ona wyzdrowiała a nie kto inny, dlaczego, skoro nawet nie wierzy tak mocno? Dlaczego nie ci, którzy przyjeżdżają tu od lat? I czy to naprawdę cud? A może jedna wielka mistyfikacja, hmmm... Czy to możliwe, aby Christine zrobiła to specjalnie, czy prawdziwy cud jest możliwy?

Film ciekawy, inny, intrygujący, ale też przerażający przez cierpienia tych ludzi. No i ta ostatnia scena - mówiąca tak niewiele, a jednak wyrażająca wszystko.


*plakat z www.filmweb.pl

czwartek, 11 lutego 2010

Wszystko co kocham


Przyznam szczerze, że szedłem na ten film z mieszanymi uczuciami. Pierwsze to to, że nie przepadam za polskimi filmami, a wszystko przez beznadziejne komedie romantyczne, których pełno ostatnimi czasy. Poza tym, film dopuszczony na Sundance Festival, ehm, mówiąc krótko, kino niezależne nie zawsze do mnie przemawia. No i w końcu historia - lata 80-te, wprowadzenie stanu wojennego, muzyka punkowa, no cóż, nie moje klimaty, ale... film naprawdę niezły.

Przede wszystkim muzyka. Nie nazwałbym jej punkiem, ot głośne, momentami zbyt głośne granie (albo mam coś z uszami, albo po prostu miałem kłopoty ze zrozumieniem co "śpiewają"), ale tak rytmiczne, że mimowolnie całe ciało podrygiwało w fotelu i razem ze mną trząsł się cały rząd. ;) Muzyka i dobór aktorów. Bardzo mądrze dobrano świeżych aktorów, których twarze nie są jeszcze tak rozpropagowane jak będące teraz wszędzie chociażby Glinka czy Żmuda.
Precz z "gwiazdami".

Historia wydawać by się mogło, że jak zwykle w takich filmach będzie koncentrować się na przemianach ówczesnego ustroju, jednak miłym zaskoczeniem było, że właściwie to tylko tło, zarys, natomiast całość koncentruje się na przeżyciach młodych ludzi, tych dobrych i tych złych, pierwszej miłości, pierwszych doświadczeniach, zarówno tych muzycznych, jak i miłosnych, wręcz cielesnych. Na przyjaźni i na wyborach, jakie każdy musi podejmować w swoim coraz bardziej dorosłym życiu. I na tym, że pomimo sytuacji w kraju, wszyscy chcą żyć tak jak dawniej. I tylko te tony papierosów...

Fajnie było też popatrzeć na tamtą rzeczywistość, powspominać sobie jak to kiedyś było, ot chociażby kubki, talerze, meble. Kto żył wtedy, ten będzie wiedział o co chodzi.

I co chyba najistotniejsze, co mi się spodobało najbardziej - nie każdy kto powinien być zły, był zły w rzeczywistości.

sobota, 6 lutego 2010

Najpopularniejsze mangi 2009

O tym, że mangi to wyrób japoński, nie trzeba nikogo przekonywać. Ale ilości, jakie co roku są tam sprzedawane mogą przyprawić o zawrót głowy. W samym 2009 roku sprzedano ponad 5 miliardów tomików (tylko rynek japoński), co jest ilością dla nas niezwykłą, a podejrzewam, że dla nich raczej normalną. 5 MILIARDÓW. Unbelievable....

A oto 10 najbardziej popularnych tytułów (17.112008-22.11.2009) i liczba sprzedanych egzemplarzy w tym okresie (w Japonii):

1. One Piece - 14,721,241
2. Naruto - 6,836,494
3. Bleach - 6,471,021
4. Fullmetal Alchemist - 5,810,522
5. Gintama - 4,733,511
6. Katekyo Hitman Reborn! - 3,694,323
7. Mei-chan no Shitsuji - 3,076,659
8. Fairy Tail - 2,886,942
9. 20th Century Boys - 2,655,379
10. Saint Young Men - 2,614,269


Ciekawe jak to się przedstawia u nas.


dane ze strony www.animenewsnetwork.com

piątek, 5 lutego 2010

Sherlock Holmes


Guy Ritchie powraca w wielkim stylu!


Oto prawdziwy Sherlock Holmes z krwi i kości. Nie próbuje być na siłę tym kim nie jest. Kiedy trzeba, potrafi zawalczyć o swoje. Równie często co po swój intelekt sięga do swojej siły fizycznej, szybkości, refleksu i szeroko pojętego łobuzerstwa. Pije, znęca się nad zwierzętami, pije, wykorzystuje innych i pije. Ale przez to wszystko jest bardziej ludzki, niż poprzednie wcielenia, gdzie słynny detektyw był dystyngowanym sobkiem pokroju Herculesa Poirot.


Samej historii też nie mogę niczego zarzucić, zastanawiałem się nawet jak można wytłumaczyć rzeczy które się dzieją w XIX-wiecznym Londynie, a które trąciły jawnym mistycyzmem i magią, ale ukłon w stronę scenarzystów. No i genialne kreacje aktorskie z Robertem Downey Juniorem na czele, przez trochę innego wizerunkowo Jude'a Law i jak zwykle zachwycającą Rachel McAdams.

Jedno, co mi nie bardzo odpowiadało, to te wielkie przestrzenie w kamienicy przy Baker Street 221 B. Jak ktoś był, to wie o co chodzi, ale mogę przymknąć na to oko, bo film rekompensuje to w pełni.


Cieszę się, że po latach chudych i tworzenia gniotów w stylu Rejs w nieznane, Guy Ritchie nareszcie wraca do korzeni, do brudnego, brutalnego wręcz czasami kina akcji. Taka stylistyka chyba najlepiej do niego pasuje. Już Rock'N'Rolla pokazała, że odcina się od Madonny i bardzo dobrze, bo przez te kilka lat, jedyne co warte jest obejrzenia to jej klip What It Feels Like For A Girl, wyreżyserowany właśnie przez Ritchiego.

Czekam z niecierpliwością na kolejną część!


*plakat z www.filmweb.pl

środa, 3 lutego 2010

Leap Year




Leap Year, czyli jak trafnie przetłumaczono: "Oświadczyny po irlandzku" to kolejna z wielu komedii romantycznych, jakie zawitały do naszych kin.

Przyznam szczerze, że miałem obawy idąc na ten film, gdyż nie jestem zwolennikiem oglądania komedii, a tym bardziej romantycznych w kinie. Zazwyczaj rżę jak koń i śmieję się nie z tych samych rzeczy co wszyscy i potem mi głupio, albo, co jeszcze gorsze gorsze, popadam w drugą skrajność i płaczę jak mała dziewczynka. Anyway...


Jest sobie dziewczyna, jest facet, który zwleka z deklaracją uczuć, jest w końcu legenda, która głosi, że 29 lutego w Irlandii kobieta może oświadczyć się mężczyźnie, którego kocha (którego nie kocha chyba też). Mniejsza z tym. A więc jest Anna, jej chłopak wyjeżdża do Irlandii, a ona leci za nim, by złożyć mu propozycję nie do odrzucenia. Dziwnym zbiegiem okoliczności trafia jednak do Walii i właściwie tu się zaczyna cała przygoda.


Historia banalna i właściwie od początku wiadomo jak się skończy, ale opowiedziana w tak uroczy sposób, że aż się miło oglądało. Rewelacyjnie dobrani aktorzy idealnie oddali charakter postaci, ale co najbardziej mnie urzekło, to krajobrazy, deszczowa pogoda, błotniste drogi i ogólnie wiejskie klimaty. Nawet krowi placek był przyjemny :) A i kolor włosów głównej bohaterki też niczego sobie. Ach, no tak, jak mogłem zapomnieć - Louis ;)


Tak więc z czystym sercem - POLECAM!



*plakat z www.filmweb.pl

wtorek, 2 lutego 2010

Oskary 2010 - nominacje

Cały świat wstrzymał oddech, ..., i oto są. Nominacje do najważniejszych nagród filmowych przyznane. Buch, bach, kroki od szampanów latają, strzelają petardy, tylko to wszystko jakieś takie nijakie. Może dlatego, że większości filmów nie było nam dane jeszcze zobaczyć, więc ciężko oceniać, kto ma szansę. Chociaż z n-tej strony, Oscary już dawno straciły swój obiektywizm, więc nie spodziewajmy się nie wiadomo czego.

Nie bardzo też rozumiem ideę rozszerzenia kategorii najlepszego filmu do 10 pozycji, a filmu nieanglojęzycznego pozostawienie w niezmienionym stanie. Jeżeli kapituła tych nagród, albo komitet generalny, powitalny, samozwańczy prezes czy kto to zarządził, decyduje się na taki krok, to powinno to dotyczyć wszystkich kategorii. Nie zawsze filmy anglojęzyczne są najlepsze.

Rozszerzyć film nieanglojęzyczny!!!!!

poniedziałek, 1 lutego 2010

The Book of Eli



Film jak dla mnie był dziwny. I mówiąc szczerze, spodziewałem się czegoś innego.

Właściwie gdyby nie Solara i rewelacyjna Mila Kunis, to nie wiem czy wysiedziałbym w kinie. To rola tak różna od tego do czego się przyzwyczaiłem oglądając That '70s Show, że aż miło było patrzeć jak rozwija się jako aktorka. Chociaż cały czas czekałem, kiedy wreszcie tupnie nogą i krzyknie: "Michael!!!". ;)


Gary Oldman jak zwykle w roli czarnego charakteru, u niego to już chyba normalne... Natomiast Denzel mnie rozczarował. Spodziewałem się czegoś innego...


Film szumnie reklamowany jako pierwszy z czarnoskórym bohaterem, well excuse me, chyba oglądałem co innego. Człowiek w ogniu - to była klasa, tutaj takie nie wiadomo co. Na czym polega to jego "bohaterstwo"? Na tym, że przez 30 lat idzie na zachód, tak jak mu głos mówi? Czy na tym, że bez skrupułów zabija innych ludzi? W imię księgi, która i tak okazuje się bezużyteczna (jako księga).


Wiara jest silniejsza od wszystkiego, chciałoby się powiedzieć. I wierząc przetrwasz wszystko. Pytanie tylko, wiara w co? I dla jakich ideałów?


Tak więc, nie bardzo ten film do mnie przemówił. Może jestem ignorantem i oczekuję nie wiadomo jakiej akcji, zabawy czy sam nie wiem jak to nazwać. A może po prostu ten cały klimat postapokaliptyczny. Nie wiem. Nie żałuję tylko ze względu na Milę i sądząc po otwartym zakończeniu, producenci zostawili sobie furtkę, by kręcić dalsze losy Solary. I tak jak film mi się nie podobał i zapewne nie spodobałaby mi się kolejna część, to i tak bym poszedł do kina, tylko dla niej.

* plakat z www.filmweb.pl