czwartek, 24 listopada 2016

Grrrr

Jestem wściekły!

Nie popłaca bycie miłym. Dziewięć lat temu pożyczyłem ówczesnej dziewusze Pana Wu, Kapuście, moje najukochańsze Thorgale. Dziesięć pierwszych tomów. Najlepsze z najlepszych, wliczając oczywiście Łuczników czy Zdradzoną Czarodziejkę. Znałem co prawda Kapustę, bo swego czasu przyjaźniła się z Chwiejną, a więc parę razy też z nią gadałem, a później jak jeszcze zaczęła łazić z Panem Wu, to siłą rzeczy musiałem ją wpasować do grona znajomych. To był błąd. Nieopatrznie kiedyś powiedziałem Panu Wu, że namiętnie czytam komiksy i że właśnie mam Thorgale, a piszę że nieopatrznie, bo Kapusta to słyszała i zaczęła lamentować, że ona je pamięta, czytała w dzieciństwie i o matko, ale umrze jak szybko nie przeczyta. A niechby umarła, no dobra nie będę taki... Myślałem, że jak pożyczy to i szybko odda, a chała... Zabrała dziesięć tomów, po czym zaraz się rozstała z Panem Wu i nie chciała w ogóle z nim rozmawiać, a że ja się z nim przyjaźniłem toteż nie chciała mnie też znać. Bycz. Po jakimś czasie złość jej przeszła, ale komiksów jak nie było tak nie ma. Od dziewięciu lat próbuję od niej wydębić moją własność i ciągle nic. W końcu jej zapowiedziałem, że przylezę do niej na uczelnię (uczy biednych studentów, nie wiem czy ona zdatna) i się z nią spotkam (też mi atrakcja) i żeby pamiętała o moich komiksach (tutaj muszę zaznaczyć, że miałem się z nią spotkać w Lublinie gdzie mieszka, natomiast Thorgale, jak to mnie kiedyś poinformowała, wywiozła do swoich rodziców gdzieś tam). Tak tak, pamięta, cały czas jak na nie spojrzy, to przypomina sobie o mnie. Ale zabrać i przywieźć już nie łaska? No więc stanęło na tym, że dzisiaj do niej pojadę i zabiorę co moje. Powiedziałem jej, że mam urlop i specjalnie będę w Lublinie. W ciągu ostatniego miesiąca parę razy jej przypominałem, głupio mi było bo dzwoniłem do niej nawet pierwszego listospada, bo myślałem że może w rodzinne strony pojedzie. I tak zrobiła. Byłem więc przekonany, że odzyskam swoje. 
Wczoraj wieczorem gdy przyjechałem do Lublina, zadzwoniłem do niej, żeby ustalić godzinę na którą mam jutro czyli dzisiaj przyjść, a ona na to, żebym przyszedł na 9.30 (ekstra, nie mam co robić tylko stać w korku, żeby przez całe miasto przejechać) bo później to gdzieś tam ma iść, a poza tym to jednak tych Thorgali zapomniała przywieźć. Zatkło mnie. Że co??? To po kiego czorta mam się z nią spotykać? Krew mnie zalała, ale jeszcze starałem się być miły i powiedziałem, że przylezę, chociaż szlag mnie trafił na miejscu. Całe szkliwo mi pewnie poszło na zębach, gdy zgrzytałem jak piła motorowa. Grrrr...Ale to było wczoraj, kiedy z podwyższonym ciśnieniem kładłem się spać. Dzisiaj natomiast z samego rana stwierdziłem, że nie mam zamiaru jej widzieć, więc jej napisałem smsa o 7 rano, że jednak nie przyjdę i się do niej odezwę. Oddzwoniła przed dziewiątą, że jak to tak? To ona specjalnie wcześniej jedzie na uczelnię i całą noc nie spała bo dziecko jej płakało a ja w ostatniej chwili takie wymyślam a jak jej powiedziałem, że specjalnie wcześniej jej napisałem jak była w domu, to ona na to, że w domu to nie sprawdza komórki. Gupia sucz. I że to wygląda tak jakbym chciał się z nią tylko spotkać ze względu na moje komiksy. No oczywiście, a co ona myślała. Chcę odzyskać to co moje. Powiedziałem jej to i że w ogóle nie mam ochoty jechać, żeby tylko jechać, tym bardziej, że pomijając dziewięć lat, ostatni miesiąc cały czas jej ględzę o tym. Pokłóciliśmy się, bo jak ja mogę mieć takie priorytety, że bardzej przedkładam jakieś komiksy nad spotkanie z nią, a ona poza tym to nie ma głowy do tego bo ma małe dziecko i dużo roboty na uczelni i o czym innym myśli cały czas. A co mnie to obchodzi? A jeszcze wyskoczyła, że z Panem Wu i Panienką Vi to się spotykałem, a z nią to nie chcę. Znowu mnie szlag trafił, spotykam się z kim chcę i nic jej do tego i gdyby nie to, że ma Thorgale, nigdy bym nie chciał mieć z nią do czynienia. Boże! Ostatecznie łaskawym lodowatym tonem oznajmiła, że jak tak bardzo mi zależy, to może je wysłać pocztą, ale pomyślałem, że później powie że wysłała, a paczka pewnie gdzieś się zapodziała w drodze, więc stanęło na tym, że ma je dostarczyć Brytni do pracy. Nie wiem czy do tego dojdzie. Pewnie już dawno wywaliła i nie chce się przyznać. A jeszcze mnie spytała ile ich było w końcu, i jak powiedziałem, że dziesięć, to skwitowała to dosadnie, że i o to taka afera? Myślała, że więcej... Gupia durna bycz...

No nic, powoli mi mija złość, no bo czego właściwie można się spodziewać po takich Kapustach? Osiądą takie na uczelniach i wydaje im się, że są najmądrzejsze i mogą robić co im się żywnie podoba. Nawet trzymać przez dekadę własność kogoś innego. Gupie Kapusty, słoma z butów wychodzi i srają wyżej niż siedzą.Zrozumiałbym jeszcze, gdybym machnął ręką a i owa Kapusta nie miałaby jak się ze mną skontaktować, ale w sytuacji, gdy cały czas się dopominam o swoje...

Skisłym Kapustom mówimy stanowcze NIE! I oddawaj Thorgale, małpo jedna.

poniedziałek, 21 listopada 2016

Philip Larue - On the Other Side

Żeby nie było, że tylko tutaj bazgram jak kura pazurem (łoj, dobrze że to na komputorze wszystko, bo nie wiem czy sam bym się rozczytał po sobie) co mi ślina na język przyniesie (bardziej na palce i tera mam obślinioną klawiaturę w laptoku), postanowiłem wstawić piosenkę bo jest ładna. Teledysku co prawda nie ma a tylko tak zwane lyric video, ale to pewnie dlatego, że nikt tego nie zna ;) I właśnie sobie pomyślałem, jak Beavis i Butthead by to komentowali jak swego czasu robili na MTV, kiedy jeszcze owa emtivi nie była wypełniona badziewiem dla bezmózgich nastolatków. "Ale kaszana, jakieś litery latają, heheheheehehe." "No, hyhyhyhyhyhy, ale badziew, hyhyhyhyhyhy..."
A piasenka je ładna i tyle


wtorek, 15 listopada 2016

Śniadłodajka

Kolejne spotkanie z Helą, kolejna knajpa zaliczona...

No wiem, miałem się już z Helą nie spotykać, bo schudła okropelnie po ciąży i znowu jest szczupła jak sylfida, a ja... hmm, może ktoś jest w ciąży to będę się solidaryzować. Jednym słowem, ciągle jestem gruby, ale co się dziwić jak zima lezie i trzeba gromadzić zapasy tłuszczu. No i miałem się z nią spotkać dopiero jak zrzucę ze 30 kilo (albo przynajmniej dwa, tak na zachętę), ale że jej urodziny zbliżają się wielkimi krokami, no to niech ma. Będzie to taki prezent ode mnie. Może i jest chuda, ale za to jest stara (pamparampampam jestem najmłodszy, najsłodszy, pamparampampam), chociaż muszę przyznać, że jak na swoje lata, trzyma się wyjątkowo dobrze.

Jestem wspaniały, bo zamiast umówić się gdzieś w centrum miasta, zgodziłem się podjechać prawie pod sam jej dom, co zajęło mi milion godzin, a przecie czekała mnie jeszcze droga powrotna. Pół dnia w plecy, ale jak już wspomniałem jestem wspaniały, niech więc będzie. Wylazłem z pracy i akurat podjechał mi tramwaj, łoł, wsiadłem, nawet nie było wielkiego tłoku toteż se siadłem. Przejechałem pół Warszawy Nad, potem do metra, ziuuuuu, przesiadka w drugą nitkę metra i... zastopowało mnie. Bosz, skąd tyle ludzi się naplęgło. Metro zapchane na full, dwa składy musiałem przepuścić, bo nie dało się wejść i tylko rozplaszczone twarze, ręce i pośladki na szybach. Myślałem już, że będę musiał wyleźć na powierzchnię, ale znalazłem dziurę w kolejnym pociągu metrowym i tam wlazłem, znaczy wcisłem się na chama. Ruszyliśmy, jedziemy Warszawą Pod, a tu nagle telefon mi dzwoni. Myślę sobie - Hela. Nie odbiorę, bo nie mam jak, a tu dzwoni i dzwoni i musiałem w końcu wykonać dziwny układ akrobatyczny, żeby sięgnąć do kieszeni, mojej oczywiście i wyjąć komórkę. Patrzę - Hela. Wiedziałem, ale że nie miałem jak rozmawiać, kolejnymi wężowymi ruchami udało mi się w końcu dykretnie odrzucić połączenie. Dyskretnie dla Heli, bo cały wagon patrzył na mnie, jakbym dostał konwulsji. Jakoś przetrwałem. Dojechałem na tak zwane Pola Mokotowskie, wylezłem z wagonu, odetchnąłem powietrzem i szybkim krokiem wylezłem na powierzchnię. Zadzwoniłem w międzyczasie do Heli, że już jadę i że właśnie wylezłem z metra i że stoję obok różowego budynku i nie wiem gdzie iść. Hihi, Hela też nie wiedziała gdzie jestem. Matko. Całe szczęście, że miałem na sobie nowe okulary (które już nie są takie nowe, ale ostatnimi czasy tylko w nich łażę i teoretycznie lepiej widzę, ale nie wiem czy oczy mi się znowu do nich nie przyzwyczajają, ot taka mała dygresja na słoninie) i zobaczyłem szyny tramwajowe, a więc tam jeżdżą tramwaje. Wsiadłem, powiedziałem Heli, że wsiadłem, Hela na to, że już wychodzi, to żebym czekał na nią na trzecim kolejnym przystanku. Przyjechałem, Heli nie ma. Nie chciało mi się czekać (bo dziwne ludzie były na przystanku), więc poszedłem w stronę chawiry Heli. Nagle paczam, a tu jakaś dziewoja biegnie z rozpostartymi rękami. Paczam dalej, a to Hela, więc nagle też rozpostarłem ramiona i omal nie wyrżnąłem jakiejś baby ręką w twarz, która chyba szła za mną. Jak gupia nie umie zachować mojej przestrzeni osobistej, to tak ma. Baba se poszła, Hela przyszła (tym razem bez różowych buciszczów) i na wstępie oznajmiła mi, że ma przesłanie dla mnie od swojej mamuny, która nagrała dla mnie filmik z pozdrowieniami. Oooo, jak miło, zawsze lubiłem Heli mamunę, nawet wtedy, kiedy omal mnie nie zabiła rzucając we mnie kijami raz po raz i kiedy to musiałem chować się za Helę, żeby jakoś przetrwać, a trzeba zaznaczyć, że to było w czasach, gdy byłem cienki i z łatwością mogłem się schować nawet za tak chudymi osobami jak Hele. I mimo, że omal nie zginąłem, to nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby przynieść węża w ramach zemsty. Jak wiadomo, wszyscy boją się węży, które zjadają ludzi żywcem i nie tylko. 

Poszliśmy do knajpy, gdzie Hela była ostatnio z jakąś swoją znajomą, a która wygląda niczego sobie, bo Hela pokazała mi jej zdjęcie w kostiumie kąpielowym. Mmm. Kostium z dziurami po bokach, ale uprzedzę trochę fakty, nie, nie wyglądała jak lafirynda, tylko sexy rexy. Ale zboczyłem trochę. No więc poleźliśmy do knajpy, gdzie przez cały dzień dają tylko same śniadania. Re-we-la-cjoza. Idealna miejscówka dla mnie, można przyleźć wieczorem przed pracą, po całym dniu snu i zjeść śniadanie. Dlatego też nazwali się "Śniadłodajka" czy jakoś tak. Pieczywo mniamuśnie miętkie, śniadanie lekkie a treściwe, spokojnie, cicho i tylko znanych ludzi brak no ale nie można mieć wszystkiego. Trochę się krępowałem, bo jak tylko wleźliśmy do środka, różnica temperatur zrobiła swoje i zaczął mi lecieć katar i musiałem się wysmarkać na Heli oczach. Całe szczęście, że to był zwykły katar, a nie takie zielone fuj fuj. Zamówiliśmy dwa zestawy śniadaniowe i zanim nam przynieśli, dowiedziałem się że, zaraz, co ja się dowiedziałem, nie pamiętam. O upadła Madonno z wielkim cycem van Klompa. Ale skolioza. Pamiętam, że buzia Heli się nie zamykała, ale co mówiła, hmmm. A no tak, że jeden Nieużytek złamał nogę (uuu, ciarki mnie przeszły) a insza jakaś baba je w ciąży i urodzi bliźniaki (uuuu, jeszcze większe ciarki) i że ostatnio zgubiła klucze do domu (Hela, nie insza baba od bliźniaków, która ma już i tak dwa dziecka wcześniejsze co mają 9 i 7 lat chyba - ło, coraz więcej szczegółów wraca) jak wyjechała z rodziną do rodziny takiej innej co ja nie znam i jak wróciła, to nie mogli się dostać do domu, a Edka w tym czasie nie było, bo szlaja się nie wiadomo gdzie po całym świecie i to pewnie po klubach go-go, bo Hela wcześniej poszła piszczeć jak się chłopy na scenie rozbierały. Ale się dobrali... No więc Edek baluje, Hela z resztą rodziny stoi pod drzwiami, Maleństwo Pola drze się wniebogłosy bo pewnie głodne, a tu cycki biegają tu i tam szukając kluczy zamiast karmić. Rozgardiasz pełną gębą, ale jak to mówią, że chudzi mają szczęście - przylezł ochroniarz i mówi, że jak szukają kluczy, to jakiś chłop znalazł i tera czeka na nagrodę w swoim domu. Nie było wyjścia, Hela polezła po klucze do obcego chłopa. Uła. Właściwie to nawet dobrze, że Edka nie było. I dobrze, że będą tam jeszcze tylko miesiąc mieszkać, bo zmieniają mieszkanie na 3 razy większe, jako że Maleństwo Pola potrzebuje odpowiedniego metrażu. Ale żeby tak od razu 174 metry kwadratowe? I dodatkowy taras, chyba pod lądowisko helikoptera. Fajowo. Cały grudzień będą się przenosić. Ciekawe czy daleko? A i jeszcze opowiadała o tym, jak dostała ostatnio karabin maszynowy i chodzi na spotkania ludzi nawiedzonych, gdzie stoją w kółku i musztrują się. To chyba jakiś rodzaj tej obrony terytorialnej. I nawet przywiozła sobie ostatnio palto z soboli od swojej babci (te sobole to chyba z molami), żeby nikt jej nie rozpoznał jak wylezie na ulicę z karabinem. A jeszcze jutro ze szmachtami idzie, żeby czyścić i polerować broń. Ojenaś.

Miło się siedziało, ludzie przychodzili, odchodzili (nie że umierali przy stolikach, tylko wychodzili z lokalu), a my jedliśmy sobie spokojnie gdy nagle JEBUDUB. Poderwało nas na krzesłach, dobrze, że wtedy nie piłem herbaty, bo wszystko wyplułbym na Helę. Okazało się, że jakiś chłop rzucił blaszaną tacą o podłogę, pewnie go dziewczyna rzuciła, bo nie chciał z nią wyjechać do Wielkiej Brytani, gdzie wszyscy jej znajomi tam już siedzą i sobie chwalą. I się zestresował. A przez niego my!! Ludzie to mają tupet. Minęło trochę czasu, zeżarliśmy wszystko, podeszła do nas baba i się pyta czy zabrać talerze, a my że no tak, więc wzięła i sruuuu, zrzuciła sztućce na podłogę akurat jak za mną szła. Bosz, prawie na serce umarłem, ale ogólnie to było bardzo przyjemnie i w rankingu knajpianym, chyba Śniadłodajka wysunęła się na prowadzenie pomimo braku celebrytów. Do końca nie mogę ocenić, bo nie polezłem do klopa, co jest zastanawiające jak na mnie. Hela za to poszła, ale szybko wróciła, bo powiedziała, że jak zapukała do drzwi, to jakiś chłop jej powiedział, że ciśnie kloca i trochę to potrwa. Ale słownictwo, zupełnie bez kultury. I dopiero jak wyszliśmy to sobie pomyślałem, że to wersja Heli, chłop mógł powiedzieć, że zajmnięte i tyle. Hmmm, zastanawiające...

Słońce świeciło (a w nocy był superksiężyc) jak wyleźliśmy, więc przeszliśmy spokojnym krokiem ze dwa kilometry do stacji metra i tam się pożegnaliśmy. Hela poszła se kupić bilet na tramwaj (ciekawe czy jeszcze umie jeździć komunikacją miejską) a ja w tym czasie polezłem na pociąg bo słychać już było jak jedzie. Teraz to już na pewno się więcej nie spotkamy. To takie smutne, ale co poradzić na to, że nie chce mi się ćwiczyć i ciągle jestem głodny i już teraz z Helą wyglądaliśmy jak Flip i Flap. Przejechałem metrem już bez tłoku, potem kolejką podmiejską do mojej dzielnicy, a potem już tylko autobus i spaaaaaaać. Ło, znowu jestem głodny...


Jedzonko, przed i po, jak widać ja jak zwykle zeżarłem wszystko, a pasztet był z żurawiną, a Hela to miała jakieś pasty czy cuś

Tu trochę nieświeży ja zjadam oliwkę co myslałem, że to winogrono

wtorek, 1 listopada 2016

Magia imionowa

Ostatnio bardzo często zaczepiają mnie ludzie na ulicy (i od razu ze stresu mam wzdęcie) i pytają co to za niezwykłe imię - Thalia. Czy to skrót od Natalii, czy też nawiązanie do talii w pasie, której może owej Thalii brakuje? Hmm, ażeby nie tworzyć nie wiadomo jakich teorii spiskowych, muszę wyjaśnić jak to się wszystko zaczęło.

Thalia to po prostu Sexy Sąsiadka, ale nie chciało mi się tak pisać za każdym razem, więc wrzuciłem na szmacie zapytanie do tłuszczy ludzkiej, jakie imię pasuje do sexy sąsiadek (ot taki casting na imię) i po wielu dylematach zawęziłem pytanie do pięciu propozycji:
     1. księżna Martha de Myosotis
     2. K-Belle (czyt. kibel)
     3. Thalia
     4. Rysia (jak ta z Killera ofkoz)
     5. Anhelika
Nie mogąc do końca samodzielnie podjąć decyzji, zdałem się na los. Przez długi czas w internetowym glosowaniu na pierwszym miejscu był kibel, ale kiedy dodałem, że Thalia pochodzi od znanej na całym świecie meksykańskiej piosenkarki, jej akcje poszybowały w górę. Nie wspominając już nawet o Talii al Ghul (tylko bez ha). Tym sposobem Thalia wygrała no i tak już zostało. Co jest zastanawiające, na Anhelikę nikt nie głosował, ale dopiero później sobie przypomniałem, że w Barcelonie była Pani Anhelika co była ździebko nawiedzona i to mogło mieć wpływ na taką a nie inną decyzję głosujących. K-belle nieznacznie przegrała, ale myślę, że kiedyś wykorzystam to imię, bo jest wspaniałe.

Tak w ogóle, to czasami imiona potrafią wprowadzić zamęt. Ot taka Wiesia. Wydawałoby się, że nie ma bardziej normalnego i pospolitego imienia, a przecież wszyscy wiedzą że Wiesia to imię (zdrobnienie Wiesławy), ale wiesia to też takie miasto dla rolników. I jak teraz wiedzieć o co chodzi? 
Oto przykład rozmowy bez rozróżnienia:

 - Hej ziomie, co słychać?
 - Byłem wczoraj na wiesi...
 - Ty psie!!
 - ... i padam na twarz ze zmęczenia, wszystkie mięśnie mnie bolą...
 - Nieźle

Jak widać, druga osoba w rozmowie była przekonana, że pierwsza cały dzień leżała na Wiesi i się produkowała. Hehe, kolejny kolokwializm ;) I jak widać już poszłaby fama, że Wiesia to na prawo i lewo ten tego ten no. Żeby bronić czci Wiesiowej, zobaczmy jak ta sama rozmowa przebiegłaby, gdyby zastosować prosty sposób na rozróżnienie kłopotliwych okresleń:

 - Hej ziomie, co słychać?
 - Byłem wczoraj na wiesi z małej litery
 - Bleh, też mi atrakcja...

Rozmowa się nie klei ale przynajmniej honor Wiesi jest uratowany. Czasami warto też do końca posłuchać nudnych historyjek, bo nie jest powiedziane, że akurat na wiesi z małej litery nie będzie przechadzała się Wiesia z dużej litery w poszukiwaniu rozrywek miastowych. W końcu ile można patrzeć jak krowa opędza się ogonem od much, albo jak szybko rośnie pszenica czy jęczmień na oku. Eh ta Wiesia...

Hmm, a co do dziwnych imion, to chyba najgorsze jest Swędziwór. Nie chciałbym takiego...