wtorek, 13 grudnia 2016

Postkapustowe przemyślenia

Czasami nie warto być uprzejmym. Jakiś czas temu Brytni przysłała mi semsa, że Kapusta przyniesła moje komiksy. Jak widać można było to załatwić. I niepotrzebnie się denerwowałem, chociaż nie, potrzebnie, bo jak widać jest efekt.
Hihi, zapewne było to niecodzienne wydarzenie, bo przyzwyczaiłem wszystkich, że jestem spolegliwy i na wszystko się zgadzam, a tu wyszło szydło z worka a z obory krowa. Fakt, staram się nikogo nie urażać (dziwnie to brzmi, kiedy obsmarowywuję tutaj wszystkich naokoło) i na wiele sytuacji macham ręką, bo jakoś to będzie, no dobra, następnym razem i a weź, nie przejmuj się. I koniec końców stwarzam pozory, że wszystko jest ok, a tak naprawdę nie i potem sam gryzę się z moimi zmartwieniami. Zero asertywności. Jak to mówi klasyk: "Dupa, nie rycerz Dżedai". Coś w tym jest, taka rozlazła dupa wołowa ze mnie. I dlatego to chyba było największym zaskoczeniem dla Kapusty, że mogę się wściekać i kłócić z nią. Jak to? Ja? Buahahahahaha. Ale dopiąłem swego i chyba znowu będę miły. A planowałem napisać, że przypomniałem sobie, że przecież Kapustę poznałem już na pierwszym czy drugim roku studiów, jak chodziła z Maryjanem z mojej grupy i co jakiś czas przyłaziła i się miziali na oczach wszystkich, a później jak zerwali to wprowadzała ferment i zamieszanie i nie pozwalała odzywać się do Maryjana. I zapewne między Maryjanem a Panem Wu przedefilowała paru innych chłopa niczym pani stojąca gdzie widno, ale że odzyskałem Thorgale, to nie będę tak pisać. Głupio by było, bo podobno jest teraz stateczną matką i żoną (w tej kolejności) i etap skakania z ogórka na banana ma już za sobą ;) 
Tak myślę, że to moje dobre wychowanie ze mnie wychodzi. Bycie miłym nic nie kosztuje - moje motto życiowe. Chociaż w tym przypadku łatwo można było wycenić straty materialne. Na szczęście już jest wszystko tak jak być powinno, a więc znowu będę miły dla otoczenia, no chyba że ktoś mi podpadnie... I wyjdzie ze mnie zwierz (oby nie tasiemiec).
Jakoś tak ostatnio się zabieram za to pisanie i mi średnio wychodzi, a to wszystko dlatego, że co i rusz życie mi rzuca kłody pod nogi. Jak już się nastawiłem na pisanie, przespałem ładnie cały dzień i zamierzalem pół nocy pisać, to BACH ZYNK ZYNK BZIUUUUUU, odłączyli mi prąd wieczorem w domu. Na całym osiedlu zresztą, ale reszta ludzi polezła se spać, a ja? Telewizor nie działa, szmata nie działa, książki nie mam jak czytać, spać mi się nie chce. No kurczę. Jak żyć? Lodówki nie mogłem otworzyć, żeby nie wyziębiać żarła, bo w końcu nie wiadomo ile to potrwa. Całe szczęście, że telefon działał, ale też bateria się kończyła, bo planowałem właśnie podładować. Jak pech to pech. Pół nocy nie było prądu, później okazało się, że jeszcze nie ma wody (a okazało się jak musiałem skorzystać z klopa). Porażka. I kaloryfery przestały zupełnie grzać. I jak w takich warunkach można cokolwiek pisać?
Albo tak jak ostatnio idę sobie lekkim krokiem do pracy, podśpiewując pod nosem największe hity Kelly Family a tu dżdżownica w poprzek drogi leży. Boże, mało nie dostałem palpitacji serca a jeszcze jak przyszedłem w końcu do pracy, to okazało się, że przybył lekarz, żeby mnie zbadać. Jak to tak to? Dlaczego? Przy wszystkich? A klauzula sumienia? I wypytywał mnie o różne takie i czy mam choroby psychiczne? Oczywiście powiedziałem że nie (a niby co miałem powiedzieć) a on na to, że każdy tak mówi. To po co gupio pyta. I musiałem się rozebrać, a nawet nie mamy drzwi tylko pustą futrynę i jak w końcu się rozezułem, to chłop popatrzył z politowaniem na moją oponę i rzekł tylko: "O panie... przytyło się trochę". Od razu mi ciśnienie skoczyło ze zdenerwowania, a on na to, że tera zmierzy mi ciśnienie. Co za... No i wyszło, że mam za duże ciśnienie i sadło wszędzie i tylko z gracją utrzymuję równowagę, co jest naprawdę godne zauważenia, bo to sadło jednak równomiernie się jakoś rozłożyło, poza wielką oponą oczywiście. To smutne. 
Wracając jeszcze do sytuacji z Kapustą, kiedy byłem bojowniczo nastawiony do świata a i tak wybrałem się między ludzi (bo był Black Freidei, ale ludzie są gupie, bo tylko ja ubrałem się na czarno) zadzwonił do mnie telefon. Numer się wyświetlił jakiś nieznany i pomyślałem, że może to Kapusta poszła po rozum do głowy i dzwoni z przeprosinami czy coś no i odebrałem (zazwyczaj nie odbieram). A tu jakiś chłop, coś tam powiedział, że dzwoni z firmy jakiejś tam badziewnej. Przedstawiał się co prawda, ale nie pamiętam jak, więc niech będzie chłopek roztropek. 
 - Dzień dobry, czy mam przyjemność rozmawiać z właścicielem tego numeru?
 - Tak - odrzekłem nieco chamsko, ale już wiedziałem, że to nie Kapusta.
 - Bardzo mi miło. Nazywam się chłopek roztropek i dzwonię z firmy jakiejś tam badziewnej drugiej największej na świecie. - Tu liczył pewnie na mój entuzjazm, ale gdy nie zareagowałem, kontynuował. - Mam przyjemność poinformować pana, że nasza jakaś tam badziewna firma zajmuje się planem oszczędnościowym na życie, rachunkami maklerskimi i czym popadnie - w domyśle chcemy twoje pieniądze - i w ciągu 24 godzin umówimy pana na spotkanie z naszym ekspertem, a on wszystko z panem uzgodni...
 - Nie dziękuję - przerwałem chłopkowi roztropkowi, coby się nie rozpędzał za bardzo.
 - Czy mogę wiedzieć dlaczego nie chce pan skorzystać z naszej oferty?
 - Podobno czerwone słomki zginają się bardziej niż niebieskie - odpowiedziałem niewiele myśląc.
 - ...
Tu go chyba zatkło, bo przez chwilę była cisza.
 - Ee, nie bardzo rozumiem.
 - Na głupie pytania są głupie odpowiedzi - i się rozłączyłem. 
Fakt, że było to chamskie, ale będą tu wydzwaniać do mnie z jakiejś badziewnej firmy i wypytywać mnie o różne rzeczy. A chała. Chociaż teraz może bym spokojniej zareagował. Cóż, to wszystko wina Kapusty. Całe szczęście, że już mi przeszło.