niedziela, 25 września 2016

15 lat minęło jak jeden dzień... No dobra, co najmniej jak dwa... Szmat czasu, a jeżeli to 15 lat po skończeniu liceum... Jizzzz, toć to prawie jak wieczność i od razu nasuwa się pytanie, czy to ja jestem już tak stary czy jako super yntelygentny gościu chodziłem do szkoły dziecięciem będąc. Hm, ta wersja jest lepsza, to jej będziemy się trzymać ;)
W ostatni weekend mieliśmy spotkanie klasowe (właśnie leci Masterszafa i robią gulasz w czerwonym winie i się rozpraszam niepotrzebnie), zapowiedziane od dawien dawna, ale prawdę mówiąc do końca nie byłem pewien czy przyjdę. Wiadomo dlaczego. Poza tym ostatnie spotkanie pięć lat temu było jedną wielką porażką, bo przyszła Hela, a wtenczas przez jej wymarzeńca cała nasza przyjaźń legła w gruzach, więc jak się pojawiła, to automatycznie straciłem humor. W tym roku Hela dopiero co pękła i było wiadome że nie przyjedzie i teraz przez to było mi smutno. Jak to się wszystko zmienia... Dodatkowo musiałem przejechać przez pół Polski tylko po to, żeby następnego dnia wrócić do Warszawy? Komu by się chciało? Na pewno nie mi, ale że już zapłaciłem...

Umówiłem się z Madam iX przy fontannach nieopodal naszej dawnej szkoły, bo, wstyd się przyznać, zupełnie nie wiedziałem gdzie to całe spotkanie ma być. W jakiejś knajpie podobno, ale gdzie, who knows i who cares. Who cares? Hookers.... hihi. Madam iX przylezła i okazało się, że pod fontannami mamy się spotkać jeszcze z dwoma Anami, jedną Sy, drugą Ły. Pomijając Anę Ły, która ubrała się na niebiesko, cała nasza trójka była pseudoczarna, zupełnie jak na stypę, a nie spotkanie klasowe, ale w końcu Sekta Mun do czegoś zobowiązywała... Okazało się, że knajpa jest całkiem blisko i gdy się znaleźliśmy na miejscu (jeszcze przed czasem) to przylezł jeszcze Wielkogłowy z nieodłącznym fajkaczem. Drzwi zamknięte (no bo przed czasem), ale w końcu kelnerka otwierła nam i wpuściła do środka, a Wielkogłowy został jeszcze na zewnątrz by wypalać kolejne paczki fajkaczy (jakoś nie przypominam go sobie za bardzo, no ale jak prawie cały czas palił w ogródku knajpianym to co się dziwić). My wleźliśmy do środka gdzie stolec już był przygotowany i kelnerka powiedziała, że będzie szampan od wychowawcy, ale że on się nie pojawi bo się źle czuje. A miał być? Skjuzmi. Siedliśmy przy jednym końcu stolca (przy którym było miejsce dla wychowawcy, ale stwierdziliśmy że zostawimy to i jeszcze jedno miejsce dla Thalii i Pedra, którzy mieli wpaść później), ja po jednej stronie, dziouchy po drugiej, trochę dziwnie, bo zamiast siąść w kupie... Nic to, kupiliśmy sobie alkohol (ja wielkie Tyskie - pierwsze z wielu ;)) bo był dodatkowo płatny i całe szczęście, że miałem jeszcze jakiekolwiek piniędze i powoli zaczęli się schodzić ludzie. I nagle - AAAAAAAAAAAA - wychowawca, a ja siedzę obok jego miejsca. AAAAAAAAAAAA. Masz babo krowi placek, siadł obok mnie. Ze stresu wypiłem prawie cały kufel za jednym zamachem. Boże, z drugiej mojej strony było wolne i kto siadł - Czadek, kolejna osoba z grupy sirot. Ja to mam szczęście. A Czadek wyglądał tak jakby zmienił sobie całą twarz - przez chwilę zastanawiałem się kto to jest i gdybym wcześniej nie wiedział, że ma być na spotkaniu to w życiu bym go nie poznał. Co niektórzy mylili go nawet z jednym chłopem, który się nie pojawił, a który pewnie obawiał się spotkania z Wiesią i dlatego nie przybył. Wiesia miała pewnie takie same obawy, bo co to za wymówka, że pracuje? No i jej także nie było. Zaraz, właśnie wpadłem. Ta kropka niepotrzebnie zakończyła mi zdanie. Właśnie wpadłem na pomysł, że pewnie spotkali się gdzieś tylko we dwoje (bo to ten chłop od romansu Wiesiowego). No ładnie.

Wracając do tematu... Czadek wyglądał zupełnie inaczej, ale dalej zachowywał się jakby był tam za karę i grzechem byłoby się uśmiechnąć. A jeszcze powiedział mi, że szybko jem. Co ja poradzę, że wszyscy się wleką jak żółwy. I nasz wychowawca na mnie wtedy spojrzał dziwnie (a  musiałem z nim rozmawiać i mu mówić, że śnią mi się koszmary, że jestem w szkole a tu sprawdzian z biologii). W międzyczasie podano szampana i wychowawca wygłosił speech, jak to się wzruszył, że nas widzi i takie tam, ale powiedział, że nie będzie z nami pić, bo mu już nie wolno, bo mu Zofija zabroniła (co go przywiezła i wypuściła ze szpitala, a która jak się okazało go leczyła ostatnio, a która to Zofija przez dwanaście lat była w tej samej klasie co ja), Czadek też nie pił i całe szczęście, że prawie naprzeciwko siedziała Ana Sy, bo czułbym się jak na potkaniu AA, bo za Aną Sy, siedziała Ana Ły, która też nie piła (bo karmiła dziecko, swoje a nie jakieś pierwsze lepsze i tylko dla niepoznaki piła herbatę w wielkim piwnym kuflu). W końcu wychowawca polazł i właśnie Ana Ły się zaofiarowała, że go podwiezie do domu, bo i tak musi jechać nakarmić swoje maleństwo Józef. Wszyscy życzyliśmy zdrowia i po kilku zwyczajowych całusach i paru uronionych łzach, zniknęli we mgle niczym jedzenie z mojego talerza, jak to dobitnie zauważył Czadek (a który tez się mnie pytał, gdzie się zatrzymałem, a jak spojrzałem na niego jak na głupiego i mówię, że u rodziców, to on na to, że no tak, przecież moi rodzice tu są, bosz...).

Nie minęła minuta, a już przechwyciła mnie Ptaszyca, która nic się nie zmieniła przez te wszystkie lata. W podartych ciuchach (co prawda miało być na luzie, ale wszyscy przyszli w miarę elegancko), fryzurze jak dawniej i rękami latającymi na wszystkie strony jakby miała ich ze trzydzieści. Ptaszyca mnie dopadła, że musimy koniecznie porozmawiać na osobności, bo słyszała od Wiesi jakoby męczyły mnie depresje, a ona przez taki etap w życiu już przechodziła i żebym pomyślał o lekach. Co???? Durna kobita. I powinienem pomyśleć o rozmowach z psychologiem, bo zanim się obejrzę, a zorientuję się ile straciłem w życiu. Straciłem co? Albo co stracę? No wszystko, jizz, też mi rozmowa. I co najważniejsze - żebym nie poddawał się depresjom tylko z nimi walczył, a najlepiej właśnie przez rozmowę, bo będę musiał udzielać szczerych odpowiedzi a nie wykręcać się głupimi półsłówkami, jak to ja. Bosz. Po czym powiedziała, że chyba mam zeza. Extra, właśnie wpadłem w depresję. A podobno była kiedyś mądra. W międzyczasie dosiadła do nas Ana Sy, która przysłuchiwała się jak nabijam się z Ptaszycy, a później jeszcze dolezła Solina, która na wstępie powiedziała mi news, a mianowicie, że ostatnio zmarła mi Babcia. Powiedziałem jej, że wiem, daaaa, to się zaśmiała i zmieniła temat. Solina zawsze była głupia, ale tutaj przeszła samą siebie. I oczywiście pytania co zamierzam ze swoim życiem, kiedy będę mieć dzieci i takie tam. Matko, powiedziałem jej, że na razie spłacam mieszkanie a na drugi dzień pewnie zemrę, na co aż się zachłysła, ale wkurza mnie to, że wszyscy muszą mieć wszystko zaplanowane i każdy musi żyć tak jak reszta, a jeżeli tak nie jest to na pewno wtedy ma się depresje (jak to Ptaszyca mnie przekonywała). Niepocieszona Solina polezła do stolca, a kiedy i ja tam wróciłem to mi oznajmiła, że wszystkim już powiedziała skróconą wersję mojej historii, a mianowicie, że spłacę mieszkanie i drugiego dnia popełnię samobójstwo. Co za idiotka. Tym bardziej, że przy stolcu siedział Barszcz, któremu w tym roku zmarło ciężko chore dziecko, Zycho w ogóle się nie pojawił, a podobno też z nim ciężko i właściwie nie wiadomo jak to będzie w końcu, a ona wyskakuje tutaj o samobójstwach. Idiotka.

Siedzieliśmy przy stolcu i nabijaliśmy się z wszystkiego a tu nagle Ana Sy się zerwała i pobiegła w stronę wychodka. Co prawda były tam też główne drzwi wejściowe i gdy dyskretnie odwróciłem się za nią, paczam a tu Pedro w oknie. Łoj. Jak widać Any nie przypiliło nagle, tylko pobiegła otworzyć ostatnim spóźnialskim odrzwia. I tak roztańczonym krokiem z wielkimi uśmiechami na ustach przybyli na spotkanie klasowe Thalia i Pedro. Pięknie wyglądali, elegancko, ale też z pazurem i jakby nie było wpasowali się w stylistykę całej klasy (pomijając Ptaszycę ubraną jak bezdomny, Solinę w worku i Barszcza, wyglądajęcego jak Ptaszyca, no ale jemu można to wybaczyć). Thalia siadła naprzeciwko mnie, więc od razu lepiej się zrobiło. Jedna osoba więcej do pogadania. W międzyczasie zaczęły się tańce (gdzie początkowo tańczyli tylko Blondi z Wielkogłowym, który miał pewnie przerwę w paleniu), ale jakoś rachitycznie się to rozkręcało i dopiero po przybyciu ostatnich gości, nabrało tempa. Thalia dyskretnie i z gracją świeciła blaskiem i umilała mi wieczór przy stolcu (jak i innym osobom), zaś jej małż - szaleństwo. Tańczył, biegał to tu to tam, dolewał wódkę tym co zbrakło (nie omieszkał nalać nawet Anie Ły do kufla z herbatą) i ogólnie rozkręcał towarzycho aż padł. Nie on jeden zresztą...

Gdy siedziałem przy stolcu i rozmawiałem z wiecznie głodnym Dominikiem (co jak sam przyznał, zachowywał się jakby jedzenia na oczy nie widział od lat) o jego dziecku bodajże i o tym, że Hela się nie pojawiła bo pękła ostatnio, nagle za sobą usłyszałem przeciągły syk po którym nastąpił szaleńczy śmiech. Matko, a to tylko Yola położyła się na stole i kwiczała niczym prosię, że ja i te moje powiedzonka. He? To, że Hela pękła? Jizz, Yola zawsze była prostą kobitą i prawie się jej spytałem czy jest w ciąży, bo demonstracyjnie trzymała się za brzuch, ale w porę ugryzłem się w język, tak myślę. Rozmawialiśmy więc o Heli i Dominik powiedział, że słyszał że się rozeszła z wymarzeńcem, ale że podobno wrócili do siebie i tera mają drugie dziecko. Ciekawe kto takie ploty rozsiewa i już sobie wyobraziłem jak Hela zareaguje na taką potwarz (jak później jej powiedziałem, to aż zamarła z bezmiaru ludzkiej głupoty). Hihi, a Yola powiedziała, że tęskni za Heli mamą, z którą pracowała i jak odchodziła z pracy (mama Heli) to powiedziała do Yoli: "Yolu, tylko nie płacz". Hihi, funny...

Tańce wiadomo - szaleństwo. A gdy tańce to i śpiewy, przy zgaszonym świetle i zapalniczce, na pięć głosów jak nie więcej. Miło ogólnie. Lamol poprosił Anę Sy do tańca i razem z Thalią wspominaliśmy wycieczkę nad morze, gdy całe podchody były robione, żeby zrobić im wspólne zdjęcie. Eh, stare czasy. W pewnym momencie wszyscy znaleźli się na parkiecie, nawet mafia. Gdyby nie żałoba pewnie też bym się przetaczał jak inni, a tak tylko siedziałem, żarłem i coraz bardziej popadałem w odmęty oparów alkoholowych.

Jakoś tak mi się zlewa wszystko, ludzie znikali i pojawiali się znienacka (dopiero później zorientowałem się, że był ogródek knajpiany, gdzie Wielkogłowy palił i gdzie co jakiś czas ludzie wychodzili), świat wirował, Thalia nie dała mi klucza a ponadto kupowałem Anie Sy drinki i kelnerka pewnie pomyślała, że jestem niczym studnia bez dna, albo wiadro na pomyje, do którego wszystko się wlewa.

Cieszę się, że była Ana, bo mogłem sobie z nią pogadać, druga Ana, Thalia i Pedro. Smutne, że nie było Heli, bo z nią jest śmiesznie zawsze, i Wiesi, która wykręciła się pracą, a na którą zawsze milo się patrzy i nie tylko ;) Duży plus jest taki, że nie było Fiodora i Kołdychy (jako jedynej z mafii, ale pożarła się z Dońką i całe szczęście, bo Dońka wyglądała kwitnąco, a jak się uśmiechała, to jakby się rozgrało pianino, cudnie, a jeszcze w liceum wyglądała jak nie wiadomo co) bo ich nie znoszę. Zresztą tak jak i chłopa od sekretnego romansu Wiesi. Szkoda, że Kluska nie było ani Kitka (wieść gminna niesie, że złamał se nogę) ani Dżoany z Wrocławia. Ciekawe czy Ptaszyca miała podobne odczucia, bo mówiła, że ona tak naprawdę nie lubi nikogo z tych ludzi (którzy się pojawili) i bała się tu przychodzić, a jak tylko się pojawiła, to od razu jej egzaltacja wzięła nad nią górę i śmiała się od ucha do ucha i gdyby nie uszy właśnie, to śmiałaby się zapewne dookoła łba. I że lubi tylko nas i jak nam zazdrościła, że pisaliśmy listy i mieliśmy zgraną paczkę i jak żałuje że z nami się nie kolegowała wtenczas mocniej. Każdy by chciał...

Zchamszczałem przez te 15 lat. Ptaszyca mi to przyznała. Nie ona jedna. Cóż, ludzie się zmieniają, jedni mniej, inni więcej, niektórzy mają nowe twarze, innym przybyło w obwodzie niczym świnkom, niektóre osoby wypiękniały, inne wprost przeciwnie, każdy z jakimś bagażem no ale co się dziwić. Nie jesteśmy już młodzi o czym dobitnie świadczył następny dzień.

Wyszliśmy w piątkę, ja, Madam iX, którą zaofiarowałem się podprowadzić do domu (a która to prawie w ogóle się do mnie nie odzywała spoufalając się z mafią), Wielkogłowy oraz Blondi z Siebielem, którzy chwilę potem odłączyli się od nas (a którzy są normalnie w Warszawie i pewnie się kiedyś spotkamy), następnie poszedł Wielkogłowy, a potem Madam iX i zostało mi tylko dojść do domu. Oj ciężko było. Pół miasta i jeszcze musiałem minąć policję na dodatek. Masakra. Dotarłem do domu, polazłem spać, obudziłem się rano, Maluska zrobiła już śniadanie i tyle że spojrzałem na jedzenie, napiłem się herbaty i sruuuuuu do klopa. Boże, ale wstyd. Pół dnia umierałem a Rodzice patrzyli na mnie z politowaniem, że jak to tak się spić. Bosz....


Zofija z naszym wychowawcą

 Zupa krem z cukini, hihi napisałem zupa krew

 Zofija, ja Thalia i Yola co wcale w ciąży nie była, ale wykluczyć tego nie można

 Chyba gotowane piersi z czymś jak kupa niemowlaka, a ludzie się dziwią, że wolę szybko zjeść niż mieć coś takiego przed sobą.

Jakby ktoś pytał to tak, zdjęcia są niewyraźne, żeby nikt mnie nie posądził o zamieszczanie wizerunków bez autoryzacji ;)
 
To deser, na którym był jeszcze kawałek pergaminu podobno, a który wyglądał jak świńska skóra, bleh

 Blondi i wiadomo ;)

 To akurat planowane zsunięcie z siedziska a dzień wcześniej musiałem se kupić te spodnie, bo w nic się nie mieszczę a i te były opięte mocno gdzieniegdzie

 Zofija z Dominikiem jeszcze w dobrej komitywie w tańcu

 Tu już po krótkiej acz dobitnej wymianie zdań, czy ktoś wie o co poszło?

 Ha, nie tylko ja zdychałem

Jak widać niektórym brak umiaru, zeza to dojrzą, ale aparatu już nie...

czwartek, 8 września 2016

Dzisiaj był pogrzeb mojej Babci.

Niespodziewanie to wszystko się potoczyło. W sobotę moja siostra wujeczna (nie wiem czy tak to się nazywa, ot po prostu kuzynka) będzie miała ślub kościelny (ślub cywilny już miała parę lat temu) połączony z chrzcinami dziecka. A więc za dwa dni, a dzisiaj w tym samym kościele był pogrzeb naszej Babci. Do kompletu tylko brakuje, żeby kolejna wnuczka (siostra tej od ślubu), która jest w zaawansowanej ciąży, zaczęła rodzić, najlepiej jutro, bo jutro dzień przerwy...

Właściwie to nic nie zapowiadało, że cokolwiek się stanie. Fakt, że Babcia miała już swoje lata, ale cały czas była "na chodzie". Wczoraj się wykąpała rano, bo chciała się udać do kościoła i jak już wychodziła z łazienki, to powiedziała do Wujka, żeby Ją łapał, bo się przewróci. I straciła przytomność i przestała oddychać. Zadzwonili po karetkę i zanim przyjechała, to Babcia zaczęła oddychać i jeszcze lekarzom mówiła, że Ją boli. Wszystko Ją boli. W karetce znowu straciła przytomność i już nie odzyskała jej do końca. Udar. Zmarła po trzech godzinach w szpitalu, na spokojnie, tak jak zawsze chciała, tak jak sobie wymodliła - szybko, żeby nie cierpieć za bardzo i żeby nie leżeć nie wiadomo ile. Po prostu zasnęła...

Szczęście w tym wszystkim, o ile w tym wypadku można mówić o szczęściu, to że byłem na miejscu, u Rodziców. Dzisiaj jeszcze przyjechała Brytni z Lublina, Łonda niestety nie miała jak przybyć z Anglii. Będzie za tydzień. Ja jutro do niej lecę i się zastanawiałem, czy może odwołać wszystko, cały ten wyjazd, ale Maluska powiedziała, że nie ma sensu, jest już po pogrzebie, a tak pomodlimy się w Rzymie za Babcię. I tak jak z Fatimy przywieźliśmy Babci figurkę Pani Bozi, rok temu z Lourdes wodę święconą i różaniec, tak w tym roku z Rzymu też mieliśmy Jej coś przywieźć. Niestety...

Dzisiaj w kościele dobitnie z Brytni uzmysłowiliśmy sobie, że skończył się pewien etap, gdzie najszczęśliwsze lata dzieciństwa spędzaliśmy u Dziadków. My we dwoje byliśmy bardziej związani z Rodzicami Mamy i tu się czuliśmy najlepiej (dostałem imię po Dziadku Mamy), Łonda za to bardziej była przywiązana do Rodziców Taty. Co nie ma żadnego znaczenia, bo już tylko ta jedna Babcia nam została. Do wczoraj. I tak jak do tej pory cały czas był wentyl bezpieczeństwa, że przecież jest jeszcze Babcia, tak teraz kolejka się przesunęła i na początku są Rodzice. Przerażające. Wolę nawet nie myśleć o tym...

Starałem się dzisiaj nie patrzeć po ludziach, bo wystarczyło czyjeś spojrzenie i już się zaczynałem rozklejać. Dodatkowo w kościele zaraz za trumną siedziały Mama z Ciocią, za nimi Wujek z żoną (czyli cała trójka dzieci), a następnie ja, Brytni i Tatul i cały czas miałem ich przed sobą jak siąpią i oczy mi się pociły bez ustanku i tylko patrzyłem na ołtarz, żeby nie widzieć... Wiem, że nie powinienem się smucić, nikt z nas nie powinien, bo Babcia jest szczęśliwa, spotkała się z Dziadkiem, który czekał 18 lat. I tak jak Dziadek miał pogrzeb w święto Wszystkich Świętych, tak Babcia w Narodzenie Najświętszej Maryi Panny. Wymodliła to sobie. Całe życie się modliła za nas wszystkich, ostatnie lata mówiła, że my już damy sobie radę, że teraz się będzie modlić o Siebie i że jest gotowa w każdej chwili iść na tę drugą stronę. I była gotowa...

Piękne było kazanie, mocno osobiste, ale tak to już jest na wieskach, że wszyscy wszystkich znają, a że Babcia codziennie była w kościele... Kościół zresztą niewielki (kiedyś wydawał mi się większy, ale jako dziecko inaczej to postrzegałem... i zda się jakbym tam spędził pół życia, moja ławka gdzie siadałem w każdą niedzielę, oczywiście po "chłopskiej stronie" czy jak z Babcią przychodziliśmy sprzątać, bo akurat wypadała Jej kolej...) ale i też wszystko kameralnie było odbierane. Ludzi tłum. I myślę, że Babci też by się podobało. Mama z Ciocią stwierdziły, że gdyby Babcia tu była, to powiedziałaby, że taki pogrzeb by właśnie chciała. A jeszcze święto, to już całkiem byłaby zadowolona.

Pogoda była cudowna, i wierzę, że to Pani Bozia tak zrobiła dla Babci i wyszła Jej na spotkanie. Wierzę, że jest już tam, w tym drugim lepszym świecie, gdzie czekał właśnie Dziadek, gdzie całe Jej Rodzeństwo (odeszła jako ostatnia z ósemki) i Rodzina powitali Ją z otwartymi rękami. Wiem, że jest już szczęśliwa i nie powinienem się smucić tylko cieszyć Jej spokojem i "powrotem do domu", ale...