wtorek, 13 grudnia 2016

Postkapustowe przemyślenia

Czasami nie warto być uprzejmym. Jakiś czas temu Brytni przysłała mi semsa, że Kapusta przyniesła moje komiksy. Jak widać można było to załatwić. I niepotrzebnie się denerwowałem, chociaż nie, potrzebnie, bo jak widać jest efekt.
Hihi, zapewne było to niecodzienne wydarzenie, bo przyzwyczaiłem wszystkich, że jestem spolegliwy i na wszystko się zgadzam, a tu wyszło szydło z worka a z obory krowa. Fakt, staram się nikogo nie urażać (dziwnie to brzmi, kiedy obsmarowywuję tutaj wszystkich naokoło) i na wiele sytuacji macham ręką, bo jakoś to będzie, no dobra, następnym razem i a weź, nie przejmuj się. I koniec końców stwarzam pozory, że wszystko jest ok, a tak naprawdę nie i potem sam gryzę się z moimi zmartwieniami. Zero asertywności. Jak to mówi klasyk: "Dupa, nie rycerz Dżedai". Coś w tym jest, taka rozlazła dupa wołowa ze mnie. I dlatego to chyba było największym zaskoczeniem dla Kapusty, że mogę się wściekać i kłócić z nią. Jak to? Ja? Buahahahahaha. Ale dopiąłem swego i chyba znowu będę miły. A planowałem napisać, że przypomniałem sobie, że przecież Kapustę poznałem już na pierwszym czy drugim roku studiów, jak chodziła z Maryjanem z mojej grupy i co jakiś czas przyłaziła i się miziali na oczach wszystkich, a później jak zerwali to wprowadzała ferment i zamieszanie i nie pozwalała odzywać się do Maryjana. I zapewne między Maryjanem a Panem Wu przedefilowała paru innych chłopa niczym pani stojąca gdzie widno, ale że odzyskałem Thorgale, to nie będę tak pisać. Głupio by było, bo podobno jest teraz stateczną matką i żoną (w tej kolejności) i etap skakania z ogórka na banana ma już za sobą ;) 
Tak myślę, że to moje dobre wychowanie ze mnie wychodzi. Bycie miłym nic nie kosztuje - moje motto życiowe. Chociaż w tym przypadku łatwo można było wycenić straty materialne. Na szczęście już jest wszystko tak jak być powinno, a więc znowu będę miły dla otoczenia, no chyba że ktoś mi podpadnie... I wyjdzie ze mnie zwierz (oby nie tasiemiec).
Jakoś tak ostatnio się zabieram za to pisanie i mi średnio wychodzi, a to wszystko dlatego, że co i rusz życie mi rzuca kłody pod nogi. Jak już się nastawiłem na pisanie, przespałem ładnie cały dzień i zamierzalem pół nocy pisać, to BACH ZYNK ZYNK BZIUUUUUU, odłączyli mi prąd wieczorem w domu. Na całym osiedlu zresztą, ale reszta ludzi polezła se spać, a ja? Telewizor nie działa, szmata nie działa, książki nie mam jak czytać, spać mi się nie chce. No kurczę. Jak żyć? Lodówki nie mogłem otworzyć, żeby nie wyziębiać żarła, bo w końcu nie wiadomo ile to potrwa. Całe szczęście, że telefon działał, ale też bateria się kończyła, bo planowałem właśnie podładować. Jak pech to pech. Pół nocy nie było prądu, później okazało się, że jeszcze nie ma wody (a okazało się jak musiałem skorzystać z klopa). Porażka. I kaloryfery przestały zupełnie grzać. I jak w takich warunkach można cokolwiek pisać?
Albo tak jak ostatnio idę sobie lekkim krokiem do pracy, podśpiewując pod nosem największe hity Kelly Family a tu dżdżownica w poprzek drogi leży. Boże, mało nie dostałem palpitacji serca a jeszcze jak przyszedłem w końcu do pracy, to okazało się, że przybył lekarz, żeby mnie zbadać. Jak to tak to? Dlaczego? Przy wszystkich? A klauzula sumienia? I wypytywał mnie o różne takie i czy mam choroby psychiczne? Oczywiście powiedziałem że nie (a niby co miałem powiedzieć) a on na to, że każdy tak mówi. To po co gupio pyta. I musiałem się rozebrać, a nawet nie mamy drzwi tylko pustą futrynę i jak w końcu się rozezułem, to chłop popatrzył z politowaniem na moją oponę i rzekł tylko: "O panie... przytyło się trochę". Od razu mi ciśnienie skoczyło ze zdenerwowania, a on na to, że tera zmierzy mi ciśnienie. Co za... No i wyszło, że mam za duże ciśnienie i sadło wszędzie i tylko z gracją utrzymuję równowagę, co jest naprawdę godne zauważenia, bo to sadło jednak równomiernie się jakoś rozłożyło, poza wielką oponą oczywiście. To smutne. 
Wracając jeszcze do sytuacji z Kapustą, kiedy byłem bojowniczo nastawiony do świata a i tak wybrałem się między ludzi (bo był Black Freidei, ale ludzie są gupie, bo tylko ja ubrałem się na czarno) zadzwonił do mnie telefon. Numer się wyświetlił jakiś nieznany i pomyślałem, że może to Kapusta poszła po rozum do głowy i dzwoni z przeprosinami czy coś no i odebrałem (zazwyczaj nie odbieram). A tu jakiś chłop, coś tam powiedział, że dzwoni z firmy jakiejś tam badziewnej. Przedstawiał się co prawda, ale nie pamiętam jak, więc niech będzie chłopek roztropek. 
 - Dzień dobry, czy mam przyjemność rozmawiać z właścicielem tego numeru?
 - Tak - odrzekłem nieco chamsko, ale już wiedziałem, że to nie Kapusta.
 - Bardzo mi miło. Nazywam się chłopek roztropek i dzwonię z firmy jakiejś tam badziewnej drugiej największej na świecie. - Tu liczył pewnie na mój entuzjazm, ale gdy nie zareagowałem, kontynuował. - Mam przyjemność poinformować pana, że nasza jakaś tam badziewna firma zajmuje się planem oszczędnościowym na życie, rachunkami maklerskimi i czym popadnie - w domyśle chcemy twoje pieniądze - i w ciągu 24 godzin umówimy pana na spotkanie z naszym ekspertem, a on wszystko z panem uzgodni...
 - Nie dziękuję - przerwałem chłopkowi roztropkowi, coby się nie rozpędzał za bardzo.
 - Czy mogę wiedzieć dlaczego nie chce pan skorzystać z naszej oferty?
 - Podobno czerwone słomki zginają się bardziej niż niebieskie - odpowiedziałem niewiele myśląc.
 - ...
Tu go chyba zatkło, bo przez chwilę była cisza.
 - Ee, nie bardzo rozumiem.
 - Na głupie pytania są głupie odpowiedzi - i się rozłączyłem. 
Fakt, że było to chamskie, ale będą tu wydzwaniać do mnie z jakiejś badziewnej firmy i wypytywać mnie o różne rzeczy. A chała. Chociaż teraz może bym spokojniej zareagował. Cóż, to wszystko wina Kapusty. Całe szczęście, że już mi przeszło.

czwartek, 24 listopada 2016

Grrrr

Jestem wściekły!

Nie popłaca bycie miłym. Dziewięć lat temu pożyczyłem ówczesnej dziewusze Pana Wu, Kapuście, moje najukochańsze Thorgale. Dziesięć pierwszych tomów. Najlepsze z najlepszych, wliczając oczywiście Łuczników czy Zdradzoną Czarodziejkę. Znałem co prawda Kapustę, bo swego czasu przyjaźniła się z Chwiejną, a więc parę razy też z nią gadałem, a później jak jeszcze zaczęła łazić z Panem Wu, to siłą rzeczy musiałem ją wpasować do grona znajomych. To był błąd. Nieopatrznie kiedyś powiedziałem Panu Wu, że namiętnie czytam komiksy i że właśnie mam Thorgale, a piszę że nieopatrznie, bo Kapusta to słyszała i zaczęła lamentować, że ona je pamięta, czytała w dzieciństwie i o matko, ale umrze jak szybko nie przeczyta. A niechby umarła, no dobra nie będę taki... Myślałem, że jak pożyczy to i szybko odda, a chała... Zabrała dziesięć tomów, po czym zaraz się rozstała z Panem Wu i nie chciała w ogóle z nim rozmawiać, a że ja się z nim przyjaźniłem toteż nie chciała mnie też znać. Bycz. Po jakimś czasie złość jej przeszła, ale komiksów jak nie było tak nie ma. Od dziewięciu lat próbuję od niej wydębić moją własność i ciągle nic. W końcu jej zapowiedziałem, że przylezę do niej na uczelnię (uczy biednych studentów, nie wiem czy ona zdatna) i się z nią spotkam (też mi atrakcja) i żeby pamiętała o moich komiksach (tutaj muszę zaznaczyć, że miałem się z nią spotkać w Lublinie gdzie mieszka, natomiast Thorgale, jak to mnie kiedyś poinformowała, wywiozła do swoich rodziców gdzieś tam). Tak tak, pamięta, cały czas jak na nie spojrzy, to przypomina sobie o mnie. Ale zabrać i przywieźć już nie łaska? No więc stanęło na tym, że dzisiaj do niej pojadę i zabiorę co moje. Powiedziałem jej, że mam urlop i specjalnie będę w Lublinie. W ciągu ostatniego miesiąca parę razy jej przypominałem, głupio mi było bo dzwoniłem do niej nawet pierwszego listospada, bo myślałem że może w rodzinne strony pojedzie. I tak zrobiła. Byłem więc przekonany, że odzyskam swoje. 
Wczoraj wieczorem gdy przyjechałem do Lublina, zadzwoniłem do niej, żeby ustalić godzinę na którą mam jutro czyli dzisiaj przyjść, a ona na to, żebym przyszedł na 9.30 (ekstra, nie mam co robić tylko stać w korku, żeby przez całe miasto przejechać) bo później to gdzieś tam ma iść, a poza tym to jednak tych Thorgali zapomniała przywieźć. Zatkło mnie. Że co??? To po kiego czorta mam się z nią spotykać? Krew mnie zalała, ale jeszcze starałem się być miły i powiedziałem, że przylezę, chociaż szlag mnie trafił na miejscu. Całe szkliwo mi pewnie poszło na zębach, gdy zgrzytałem jak piła motorowa. Grrrr...Ale to było wczoraj, kiedy z podwyższonym ciśnieniem kładłem się spać. Dzisiaj natomiast z samego rana stwierdziłem, że nie mam zamiaru jej widzieć, więc jej napisałem smsa o 7 rano, że jednak nie przyjdę i się do niej odezwę. Oddzwoniła przed dziewiątą, że jak to tak? To ona specjalnie wcześniej jedzie na uczelnię i całą noc nie spała bo dziecko jej płakało a ja w ostatniej chwili takie wymyślam a jak jej powiedziałem, że specjalnie wcześniej jej napisałem jak była w domu, to ona na to, że w domu to nie sprawdza komórki. Gupia sucz. I że to wygląda tak jakbym chciał się z nią tylko spotkać ze względu na moje komiksy. No oczywiście, a co ona myślała. Chcę odzyskać to co moje. Powiedziałem jej to i że w ogóle nie mam ochoty jechać, żeby tylko jechać, tym bardziej, że pomijając dziewięć lat, ostatni miesiąc cały czas jej ględzę o tym. Pokłóciliśmy się, bo jak ja mogę mieć takie priorytety, że bardzej przedkładam jakieś komiksy nad spotkanie z nią, a ona poza tym to nie ma głowy do tego bo ma małe dziecko i dużo roboty na uczelni i o czym innym myśli cały czas. A co mnie to obchodzi? A jeszcze wyskoczyła, że z Panem Wu i Panienką Vi to się spotykałem, a z nią to nie chcę. Znowu mnie szlag trafił, spotykam się z kim chcę i nic jej do tego i gdyby nie to, że ma Thorgale, nigdy bym nie chciał mieć z nią do czynienia. Boże! Ostatecznie łaskawym lodowatym tonem oznajmiła, że jak tak bardzo mi zależy, to może je wysłać pocztą, ale pomyślałem, że później powie że wysłała, a paczka pewnie gdzieś się zapodziała w drodze, więc stanęło na tym, że ma je dostarczyć Brytni do pracy. Nie wiem czy do tego dojdzie. Pewnie już dawno wywaliła i nie chce się przyznać. A jeszcze mnie spytała ile ich było w końcu, i jak powiedziałem, że dziesięć, to skwitowała to dosadnie, że i o to taka afera? Myślała, że więcej... Gupia durna bycz...

No nic, powoli mi mija złość, no bo czego właściwie można się spodziewać po takich Kapustach? Osiądą takie na uczelniach i wydaje im się, że są najmądrzejsze i mogą robić co im się żywnie podoba. Nawet trzymać przez dekadę własność kogoś innego. Gupie Kapusty, słoma z butów wychodzi i srają wyżej niż siedzą.Zrozumiałbym jeszcze, gdybym machnął ręką a i owa Kapusta nie miałaby jak się ze mną skontaktować, ale w sytuacji, gdy cały czas się dopominam o swoje...

Skisłym Kapustom mówimy stanowcze NIE! I oddawaj Thorgale, małpo jedna.

poniedziałek, 21 listopada 2016

Philip Larue - On the Other Side

Żeby nie było, że tylko tutaj bazgram jak kura pazurem (łoj, dobrze że to na komputorze wszystko, bo nie wiem czy sam bym się rozczytał po sobie) co mi ślina na język przyniesie (bardziej na palce i tera mam obślinioną klawiaturę w laptoku), postanowiłem wstawić piosenkę bo jest ładna. Teledysku co prawda nie ma a tylko tak zwane lyric video, ale to pewnie dlatego, że nikt tego nie zna ;) I właśnie sobie pomyślałem, jak Beavis i Butthead by to komentowali jak swego czasu robili na MTV, kiedy jeszcze owa emtivi nie była wypełniona badziewiem dla bezmózgich nastolatków. "Ale kaszana, jakieś litery latają, heheheheehehe." "No, hyhyhyhyhyhy, ale badziew, hyhyhyhyhyhy..."
A piasenka je ładna i tyle


wtorek, 15 listopada 2016

Śniadłodajka

Kolejne spotkanie z Helą, kolejna knajpa zaliczona...

No wiem, miałem się już z Helą nie spotykać, bo schudła okropelnie po ciąży i znowu jest szczupła jak sylfida, a ja... hmm, może ktoś jest w ciąży to będę się solidaryzować. Jednym słowem, ciągle jestem gruby, ale co się dziwić jak zima lezie i trzeba gromadzić zapasy tłuszczu. No i miałem się z nią spotkać dopiero jak zrzucę ze 30 kilo (albo przynajmniej dwa, tak na zachętę), ale że jej urodziny zbliżają się wielkimi krokami, no to niech ma. Będzie to taki prezent ode mnie. Może i jest chuda, ale za to jest stara (pamparampampam jestem najmłodszy, najsłodszy, pamparampampam), chociaż muszę przyznać, że jak na swoje lata, trzyma się wyjątkowo dobrze.

Jestem wspaniały, bo zamiast umówić się gdzieś w centrum miasta, zgodziłem się podjechać prawie pod sam jej dom, co zajęło mi milion godzin, a przecie czekała mnie jeszcze droga powrotna. Pół dnia w plecy, ale jak już wspomniałem jestem wspaniały, niech więc będzie. Wylazłem z pracy i akurat podjechał mi tramwaj, łoł, wsiadłem, nawet nie było wielkiego tłoku toteż se siadłem. Przejechałem pół Warszawy Nad, potem do metra, ziuuuuu, przesiadka w drugą nitkę metra i... zastopowało mnie. Bosz, skąd tyle ludzi się naplęgło. Metro zapchane na full, dwa składy musiałem przepuścić, bo nie dało się wejść i tylko rozplaszczone twarze, ręce i pośladki na szybach. Myślałem już, że będę musiał wyleźć na powierzchnię, ale znalazłem dziurę w kolejnym pociągu metrowym i tam wlazłem, znaczy wcisłem się na chama. Ruszyliśmy, jedziemy Warszawą Pod, a tu nagle telefon mi dzwoni. Myślę sobie - Hela. Nie odbiorę, bo nie mam jak, a tu dzwoni i dzwoni i musiałem w końcu wykonać dziwny układ akrobatyczny, żeby sięgnąć do kieszeni, mojej oczywiście i wyjąć komórkę. Patrzę - Hela. Wiedziałem, ale że nie miałem jak rozmawiać, kolejnymi wężowymi ruchami udało mi się w końcu dykretnie odrzucić połączenie. Dyskretnie dla Heli, bo cały wagon patrzył na mnie, jakbym dostał konwulsji. Jakoś przetrwałem. Dojechałem na tak zwane Pola Mokotowskie, wylezłem z wagonu, odetchnąłem powietrzem i szybkim krokiem wylezłem na powierzchnię. Zadzwoniłem w międzyczasie do Heli, że już jadę i że właśnie wylezłem z metra i że stoję obok różowego budynku i nie wiem gdzie iść. Hihi, Hela też nie wiedziała gdzie jestem. Matko. Całe szczęście, że miałem na sobie nowe okulary (które już nie są takie nowe, ale ostatnimi czasy tylko w nich łażę i teoretycznie lepiej widzę, ale nie wiem czy oczy mi się znowu do nich nie przyzwyczajają, ot taka mała dygresja na słoninie) i zobaczyłem szyny tramwajowe, a więc tam jeżdżą tramwaje. Wsiadłem, powiedziałem Heli, że wsiadłem, Hela na to, że już wychodzi, to żebym czekał na nią na trzecim kolejnym przystanku. Przyjechałem, Heli nie ma. Nie chciało mi się czekać (bo dziwne ludzie były na przystanku), więc poszedłem w stronę chawiry Heli. Nagle paczam, a tu jakaś dziewoja biegnie z rozpostartymi rękami. Paczam dalej, a to Hela, więc nagle też rozpostarłem ramiona i omal nie wyrżnąłem jakiejś baby ręką w twarz, która chyba szła za mną. Jak gupia nie umie zachować mojej przestrzeni osobistej, to tak ma. Baba se poszła, Hela przyszła (tym razem bez różowych buciszczów) i na wstępie oznajmiła mi, że ma przesłanie dla mnie od swojej mamuny, która nagrała dla mnie filmik z pozdrowieniami. Oooo, jak miło, zawsze lubiłem Heli mamunę, nawet wtedy, kiedy omal mnie nie zabiła rzucając we mnie kijami raz po raz i kiedy to musiałem chować się za Helę, żeby jakoś przetrwać, a trzeba zaznaczyć, że to było w czasach, gdy byłem cienki i z łatwością mogłem się schować nawet za tak chudymi osobami jak Hele. I mimo, że omal nie zginąłem, to nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby przynieść węża w ramach zemsty. Jak wiadomo, wszyscy boją się węży, które zjadają ludzi żywcem i nie tylko. 

Poszliśmy do knajpy, gdzie Hela była ostatnio z jakąś swoją znajomą, a która wygląda niczego sobie, bo Hela pokazała mi jej zdjęcie w kostiumie kąpielowym. Mmm. Kostium z dziurami po bokach, ale uprzedzę trochę fakty, nie, nie wyglądała jak lafirynda, tylko sexy rexy. Ale zboczyłem trochę. No więc poleźliśmy do knajpy, gdzie przez cały dzień dają tylko same śniadania. Re-we-la-cjoza. Idealna miejscówka dla mnie, można przyleźć wieczorem przed pracą, po całym dniu snu i zjeść śniadanie. Dlatego też nazwali się "Śniadłodajka" czy jakoś tak. Pieczywo mniamuśnie miętkie, śniadanie lekkie a treściwe, spokojnie, cicho i tylko znanych ludzi brak no ale nie można mieć wszystkiego. Trochę się krępowałem, bo jak tylko wleźliśmy do środka, różnica temperatur zrobiła swoje i zaczął mi lecieć katar i musiałem się wysmarkać na Heli oczach. Całe szczęście, że to był zwykły katar, a nie takie zielone fuj fuj. Zamówiliśmy dwa zestawy śniadaniowe i zanim nam przynieśli, dowiedziałem się że, zaraz, co ja się dowiedziałem, nie pamiętam. O upadła Madonno z wielkim cycem van Klompa. Ale skolioza. Pamiętam, że buzia Heli się nie zamykała, ale co mówiła, hmmm. A no tak, że jeden Nieużytek złamał nogę (uuu, ciarki mnie przeszły) a insza jakaś baba je w ciąży i urodzi bliźniaki (uuuu, jeszcze większe ciarki) i że ostatnio zgubiła klucze do domu (Hela, nie insza baba od bliźniaków, która ma już i tak dwa dziecka wcześniejsze co mają 9 i 7 lat chyba - ło, coraz więcej szczegółów wraca) jak wyjechała z rodziną do rodziny takiej innej co ja nie znam i jak wróciła, to nie mogli się dostać do domu, a Edka w tym czasie nie było, bo szlaja się nie wiadomo gdzie po całym świecie i to pewnie po klubach go-go, bo Hela wcześniej poszła piszczeć jak się chłopy na scenie rozbierały. Ale się dobrali... No więc Edek baluje, Hela z resztą rodziny stoi pod drzwiami, Maleństwo Pola drze się wniebogłosy bo pewnie głodne, a tu cycki biegają tu i tam szukając kluczy zamiast karmić. Rozgardiasz pełną gębą, ale jak to mówią, że chudzi mają szczęście - przylezł ochroniarz i mówi, że jak szukają kluczy, to jakiś chłop znalazł i tera czeka na nagrodę w swoim domu. Nie było wyjścia, Hela polezła po klucze do obcego chłopa. Uła. Właściwie to nawet dobrze, że Edka nie było. I dobrze, że będą tam jeszcze tylko miesiąc mieszkać, bo zmieniają mieszkanie na 3 razy większe, jako że Maleństwo Pola potrzebuje odpowiedniego metrażu. Ale żeby tak od razu 174 metry kwadratowe? I dodatkowy taras, chyba pod lądowisko helikoptera. Fajowo. Cały grudzień będą się przenosić. Ciekawe czy daleko? A i jeszcze opowiadała o tym, jak dostała ostatnio karabin maszynowy i chodzi na spotkania ludzi nawiedzonych, gdzie stoją w kółku i musztrują się. To chyba jakiś rodzaj tej obrony terytorialnej. I nawet przywiozła sobie ostatnio palto z soboli od swojej babci (te sobole to chyba z molami), żeby nikt jej nie rozpoznał jak wylezie na ulicę z karabinem. A jeszcze jutro ze szmachtami idzie, żeby czyścić i polerować broń. Ojenaś.

Miło się siedziało, ludzie przychodzili, odchodzili (nie że umierali przy stolikach, tylko wychodzili z lokalu), a my jedliśmy sobie spokojnie gdy nagle JEBUDUB. Poderwało nas na krzesłach, dobrze, że wtedy nie piłem herbaty, bo wszystko wyplułbym na Helę. Okazało się, że jakiś chłop rzucił blaszaną tacą o podłogę, pewnie go dziewczyna rzuciła, bo nie chciał z nią wyjechać do Wielkiej Brytani, gdzie wszyscy jej znajomi tam już siedzą i sobie chwalą. I się zestresował. A przez niego my!! Ludzie to mają tupet. Minęło trochę czasu, zeżarliśmy wszystko, podeszła do nas baba i się pyta czy zabrać talerze, a my że no tak, więc wzięła i sruuuu, zrzuciła sztućce na podłogę akurat jak za mną szła. Bosz, prawie na serce umarłem, ale ogólnie to było bardzo przyjemnie i w rankingu knajpianym, chyba Śniadłodajka wysunęła się na prowadzenie pomimo braku celebrytów. Do końca nie mogę ocenić, bo nie polezłem do klopa, co jest zastanawiające jak na mnie. Hela za to poszła, ale szybko wróciła, bo powiedziała, że jak zapukała do drzwi, to jakiś chłop jej powiedział, że ciśnie kloca i trochę to potrwa. Ale słownictwo, zupełnie bez kultury. I dopiero jak wyszliśmy to sobie pomyślałem, że to wersja Heli, chłop mógł powiedzieć, że zajmnięte i tyle. Hmmm, zastanawiające...

Słońce świeciło (a w nocy był superksiężyc) jak wyleźliśmy, więc przeszliśmy spokojnym krokiem ze dwa kilometry do stacji metra i tam się pożegnaliśmy. Hela poszła se kupić bilet na tramwaj (ciekawe czy jeszcze umie jeździć komunikacją miejską) a ja w tym czasie polezłem na pociąg bo słychać już było jak jedzie. Teraz to już na pewno się więcej nie spotkamy. To takie smutne, ale co poradzić na to, że nie chce mi się ćwiczyć i ciągle jestem głodny i już teraz z Helą wyglądaliśmy jak Flip i Flap. Przejechałem metrem już bez tłoku, potem kolejką podmiejską do mojej dzielnicy, a potem już tylko autobus i spaaaaaaać. Ło, znowu jestem głodny...


Jedzonko, przed i po, jak widać ja jak zwykle zeżarłem wszystko, a pasztet był z żurawiną, a Hela to miała jakieś pasty czy cuś

Tu trochę nieświeży ja zjadam oliwkę co myslałem, że to winogrono

wtorek, 1 listopada 2016

Magia imionowa

Ostatnio bardzo często zaczepiają mnie ludzie na ulicy (i od razu ze stresu mam wzdęcie) i pytają co to za niezwykłe imię - Thalia. Czy to skrót od Natalii, czy też nawiązanie do talii w pasie, której może owej Thalii brakuje? Hmm, ażeby nie tworzyć nie wiadomo jakich teorii spiskowych, muszę wyjaśnić jak to się wszystko zaczęło.

Thalia to po prostu Sexy Sąsiadka, ale nie chciało mi się tak pisać za każdym razem, więc wrzuciłem na szmacie zapytanie do tłuszczy ludzkiej, jakie imię pasuje do sexy sąsiadek (ot taki casting na imię) i po wielu dylematach zawęziłem pytanie do pięciu propozycji:
     1. księżna Martha de Myosotis
     2. K-Belle (czyt. kibel)
     3. Thalia
     4. Rysia (jak ta z Killera ofkoz)
     5. Anhelika
Nie mogąc do końca samodzielnie podjąć decyzji, zdałem się na los. Przez długi czas w internetowym glosowaniu na pierwszym miejscu był kibel, ale kiedy dodałem, że Thalia pochodzi od znanej na całym świecie meksykańskiej piosenkarki, jej akcje poszybowały w górę. Nie wspominając już nawet o Talii al Ghul (tylko bez ha). Tym sposobem Thalia wygrała no i tak już zostało. Co jest zastanawiające, na Anhelikę nikt nie głosował, ale dopiero później sobie przypomniałem, że w Barcelonie była Pani Anhelika co była ździebko nawiedzona i to mogło mieć wpływ na taką a nie inną decyzję głosujących. K-belle nieznacznie przegrała, ale myślę, że kiedyś wykorzystam to imię, bo jest wspaniałe.

Tak w ogóle, to czasami imiona potrafią wprowadzić zamęt. Ot taka Wiesia. Wydawałoby się, że nie ma bardziej normalnego i pospolitego imienia, a przecież wszyscy wiedzą że Wiesia to imię (zdrobnienie Wiesławy), ale wiesia to też takie miasto dla rolników. I jak teraz wiedzieć o co chodzi? 
Oto przykład rozmowy bez rozróżnienia:

 - Hej ziomie, co słychać?
 - Byłem wczoraj na wiesi...
 - Ty psie!!
 - ... i padam na twarz ze zmęczenia, wszystkie mięśnie mnie bolą...
 - Nieźle

Jak widać, druga osoba w rozmowie była przekonana, że pierwsza cały dzień leżała na Wiesi i się produkowała. Hehe, kolejny kolokwializm ;) I jak widać już poszłaby fama, że Wiesia to na prawo i lewo ten tego ten no. Żeby bronić czci Wiesiowej, zobaczmy jak ta sama rozmowa przebiegłaby, gdyby zastosować prosty sposób na rozróżnienie kłopotliwych okresleń:

 - Hej ziomie, co słychać?
 - Byłem wczoraj na wiesi z małej litery
 - Bleh, też mi atrakcja...

Rozmowa się nie klei ale przynajmniej honor Wiesi jest uratowany. Czasami warto też do końca posłuchać nudnych historyjek, bo nie jest powiedziane, że akurat na wiesi z małej litery nie będzie przechadzała się Wiesia z dużej litery w poszukiwaniu rozrywek miastowych. W końcu ile można patrzeć jak krowa opędza się ogonem od much, albo jak szybko rośnie pszenica czy jęczmień na oku. Eh ta Wiesia...

Hmm, a co do dziwnych imion, to chyba najgorsze jest Swędziwór. Nie chciałbym takiego...

sobota, 29 października 2016

Czarna beza

Jak to już się chyba wszyscy wcześniej zdążyli zorientować, lubię oglądać programy kulinarne (zwłaszcza masterszafę australijską) i potem jestem głodny. Żadna nowość, ciągle jestem głodny. I czasami zamiast poprzestać na tym (że jestem głodny) to robię próby zadziwienia samego siebie i zamieniam się w Jamiego Olivera i gotuję co popadnie. Ostatnio padło na placek z bezą (hmm, to bardziej Nigella a nie Jamie). Nigdy jeszcze nie robiłem bezy, ale co to za trudność? Dla mnie? Żadna. Eh...
Ciasto miało być kruche migdałowe i nie chwaląc się, żadna trudność zrobić coś takiego (no jasne jak się ma przepis) chociaż piekło mi się krócej niż w przepisie, a co powinno mnie już zaniepokoić, ale co tam... Na ciasto 8 kilo śliwek i gdy już wszystko upchło sie na blaszce, wywaliłem na to bezę, która jeszcze bezą nie była. Sruuu do piekarnika. Ledwo mrugnąłem, a tu beza zrobiła się brązowa. Co jest? Ma się minimum godzinę piec, a tu nawet pół minuty nie minęło. Krowi placek. Obniżyłem temperaturę i znowu i jeszcze raz (na koniec ciasto piekło mi się w pięćdziesięciu stopniach) a i tak cała góra się zwęgliła. No extra. Pytanie czy to wina piekarnika czy może piekarnik nie tak piecze. Jak widać jest to pytanie retoryczne ;)
Z tego wszystkiego zapomniałem sypnąć migdały na wierzch przed pieczeniem, a że miałem je już wcześniej przygotowane, to nie zostało mi nic innego jak zjeść je na kanapce ze smalcem. Dziwne to było, ale trzeba przecież poznawać nowe smaki...
Całe ciasto już po wystudzeniu (szybko poszło, no ale jak się piekło w 50 stopniach to co się dziwić) wyszło nawet zjadliwie, co było zaskakujące, bo wygląd miało średni.

Jak widać na przekroju - ciasto migdałowe, warstwa śliwkowa, beza w formie pianki i na górze węgiel, co teraz stwierdzam jest genialnym patentem jako remedium antysczyszczające

Chyba odechciało mi się piec na jakiś czas...

wtorek, 11 października 2016

Spam w dzień

Może to wydawać się dziwne, ale właściwie spam tylko w dzień. Zapewne jest to spowodowane tym, że pracuję nocami i uprzedzam pytania - nie, nie jako bramkarz w klubie ze striptizem (chociaż kiedyś moim marzeniem było zostać pimpem) ani spiker nocnych rozgłośni radiowych dla znerwicowanych bezsennością samobójców. Ot zwykłe dyżury nocne. No i przecież rano ludzie chcą mieć świeże pieczywo. Well... Pół biedy jak jest ciemno mroczno i ponuro (jak dzisiaj), ale jak czasami rano świeci słońce i ptacy śpiewają a ja padam ze zmęczenia i myślę sobie, ot tylko godzinkę się zdrzemnę, a później budzę się wieczorem i nie wiem gdzie jestem... Skery bananas. Takie zapętlenie czasoprzestrzeni. I bywa też tak, że w ogóle nie widzę słońca a jak już zobaczę, to jestem przerażony, że zaraz mnie spali niczym wampira. O właśnie, ma być kolejna część Underworld'a. I już jest nawet trailer i oprócz Kate jest The Woman. Uuuuuuuuuu, trzeba będzie to zobaczyć. Hmm, chyba zboczyłem z tematu, no ale wiadomo, tadadada tadadada UNDERWORLD, ba dum tssss...

Tak się zastanawiam czy to przez brak słońca, czy też jestem niezwykły, ale otworzył mi się portal i jak śpię to często śnią mi się ludzie, którzy już zmarli. Zazwyczaj z rodziny, ale czasami są to też znajome twarze z mojej przeszłości. I mówią mi różne dziwne rzeczy (chociaż jeszcze nikt nie podał numerów do totka), jak na przykład wypadek, który wszyscy uważali za wypadek, wcale wypadkiem nie był. Uuuu. Ciary chodzą. I później zaczynam się zastanawiać. Portal jak nic. I żeby było śmieszniej, portal działa też na osoby, które u mnie śpią (dlatego nikt mnie nie odwiedza). Ostatnio jak przyjechali do mnie Rodzice, to Malusce przyśniła się jej Babcia i to po raz pierwszy odkąd zmarła ponad trzydzieści lat temu. I jak tu nie wierzyć w portal? He?

Często też budzę się z ulgą, że ufss, to tylko sen. Tak jak ostatnio. Miałem wsiąść do autobusu do Krynicy (dlaczego tam, nie wiem) i zaczął mi odjeżdżać i najpierw go goniłem normalnie, a potem na krześle biurowym z małymi kółeczkami. Matko ile się namęczyłem, żeby odpychać się nogami, a autobus mi cały czas uciekał. I gdy go w końcu prawie dogoniłem (co durny chłop się nie chciał zatrzymać, bo pewnie chłop prowadził) to paczam, a tam otwarte z boku drzwi bagażnika i mnie tknęło, że o jak dobrze, przecież mam bagaż. Paczam i nie mam. O żesz... Odwracam się a tam parę metrów za mną leży. Zgrzewka srajtaśmy. Wróciłem po srajtaśmę (oczywiście ciągle na tym krześle), wrzuciłem ją do bagażnika i już miałem wsiąść do autobusu, a tu ziuuuu... Odjechał. Boże, znowu zacząłem go gonić i zobaczyłem jak wjeżdża na jakąś stację benzynową albo dworzec, nie wiadomo. Ostatkiem sił tam dojechałem, a po autobusie ani śladu. Pytam się jakichś ludzi (ale jestem odważny) gdzie tu jest autobus do Krynicy, a oni mówią, że jeszcze nie ma bo dopiero za dwie godziny odjeżdża i będzie jechać przez Białystok. Eeee? W międzyczasie gdzieś zgubiłem buty i plecak, w którym miałem telefon i pieniądze i sobie pomyślałem, że przecież plecak zostawiłem na siedzeniu w autobusie. Nie wiem jak, ale to nieistotne. I zupełnie nie wiedziałem co robić, nie miałem pojęcia gdzie jestem, a jeszcze srajtaśma przepadła... I gdy się obudziłem, ojenaś, co za relief... A srajtaśmę trza kupić, bo się kończy.

No nic, trza iść spać, bo już późno, a tu jak na złość jakieś sąsiady w bloku robią remonty i wiercą. Może jakoś zasnę...

czwartek, 6 października 2016

Lasy, pola, nieużytki...

"O Hela! Twoje ciało mnie onieśmiela..."

Hela schudła. I to jak. Wygląda jakby to ktoś inny za nią pękł, a nie ona. Ludzie to mają tupet. Najpierw mi mówi, że jej smutno, że wygląda jak słoń w składzie porcelany i żebym się z nią solidaryzował (przynajmniej trochę) i kiedy w końcu godzę się na to i wielkim wysiłkiem i pracą włożoną w to, żeby przybrać na wadze (no dobra, tej pracy niewiele było, wystarczyło siedzieć przed telewizorem i żreć) starałem się ją dogonić i polepszyć jej humor, to... No właśnie, ludzie mają tupet. Polezła do szpitala, pękła se i zadowolona a ja zostałem z oponą.

Spotkałem się z Helą na śniadaniu, jak zwykle zresztą, ale tym razem Hela przyszeszła ze swoją najmłodszą latoroślą. Maleństwo Józef, tylko nie Józef, a Pola, bo to dziewczynka. Malutka, a Hela mówi, że tera jest już duża, jak się urodziła to dopiero była mała (i przez to rozklapciocha jej nie dopadła) i tak się zastanawiam, że skoro w gigantycznym brzuchu, Maleństwo Pola zajmowała niewiele miejsca, to co tam jeszcze było poza kichami? Hmmm, pewnie gazy, nic więc dziwnego, że w końcu pękła. Ale mniejsza z tym...

Spotkaliśmy się po mojej pracy (więc byłem nieco wczorajszy) w amerykańskiej knajpie nieopodal dawnego miejsca pracy Wiesi. Myślałem, że się spóźnię, bo później wylezłem z pracy i jak zwykle leciałem jak kto głupi przez pół miasta (najpierw stałem w tramwaju pół godziny, więc w miarę spokojnie) i nie dość, że byłem mocno niedzisiejszy, to jeszcze spociłem się w różnych miejscach i pewnie capiłem jak powiew nosorożca a już pomijam fakt, że miało być zimno, toteż opatuliłem się niczym matrioszka. Ale zdążyłem na czas, ufssss. Hela nie, no co za... Ale niech jej będzie, w końcu przybyła z pojazdem czterokołowym z pasażerem i co dziwne szedła ścieżką rowerową, co tylko dwukołowce mogą nią jeździć, więc jej poradziłem, żeby następnym razem przechyliła wózek na jedną stronę. Co ja mówię, następnym razem, jakim następnym razem, nie będzie następnego razu, bo ja się spasłem, a ona schudła. Nigdy się już  z nią nie spotkam...



Zamówiliśmy sobie śniadanie, ja w miarę lekkie, bo miałem chcicę na pancakes'y z syropem klonowym, za to Hela tak zwane all american breakfast, bo jak sama przyznala, żre tera jak wołoduch i pewnie będzie to maleńka porcyjka. Mówiła też, że ostatnio jak wybrali się całą rodziną (łona, Edek, Maleństwo Pola i jeszcze dwie starsze córuchny, przysposobione na wspólne, ale genetycznie jedna Helowa, druga Edkowa) do jakiejś knajporestauracji na żarło (no tak, nikomu w domu się nie chciało gotować), to zamówiła sobie (Hela oczywiście) kopiec żeberek i gdy kelner powiedział, że to porcja na dwie osoby co najmniej, to domówiła jeszcze puree ziemniaczane pół wiaderka. Trzech ludzi przyniesło wanienkę z żeberkami dla Heli a Edek w tym czasie skoczył umyć ręce i gdy wrócił minutę później, Hela ogryzała właśnie ostatnią kosteczkę. To zupełnie jak Obeliks. Jest dzik, mrugnięcie okiem, sam szkielet ;) Hihi, kiedyś pewien chłop przyniósł dziki Asteriksowi i Obeliksowi i mówi do Asteriksa, że w jednym dziku schował adres, a na to Obeliks, że to to było takie dziwne ale że już zeżarł, to niech schowa w jeszcze jednym dziku ;) Hihi śmieszne i jak kelnerka przyniesła, to pyta się dla kogo pancakesy i podaje Heli, a Hela jak harpia, że to nie dla niej i czy taką malizną można się najeść? Co prawda, rzeczywiście była malizna i kiedyś były jeszcze cząstki grejpruta a tera nie... Nic to, zaczęliśmy jeść, Maleństwo spała, Hela w międzyczasie oglądała zdjęcia ze spotkania klasowego na którym nie była i nagle... SRUUUUU, rzuciła aparat, że ledwo go złapałem i wybiegła. A co z dzieckiem? Help me. Prawie umarłem ze stresu i tylko modliłem się, żeby się nie obudziło. AAAAAAAAAAAA!!!! Po czym okazało się, że zobaczyła przez okno, że idą ludzie z jej pracy i pobiegła się z nimi spotkać. Jenaś, gdybym ja był na randce i nagle bym zobaczył kogoś znajomego, to w ogóle bym się nie ruszył, ale że to nie była randka... I przyprowadziła ze sobą dwoje obcych ludzi, a przecież wie, że się boję obcych... To takie smutne... Piękna Pani i Mniej Piękny Pan przyszli niby zobaczyć Maleństwo Polę, ale jak już przyleźli, to powiedzieli, że siędną se obok nas. Matko. Było dziwnie i Hela nawet zastanawiała się na głos, że to jest mocno podejrzane, że tak z samego rana spotkali się na śniadaniu w knajpie, zamiast normalnie w pracy. Pewnie romans. I nagle Piękna Pani, zaczęła ni z gruchy ni z  pietruchy mówić, że przed chwilą jakiś chłop ją puknął, czy stuknął i to tak mocno, że aż poduszki wypadły i kołdra (hehe nigdy nie wiem czy to kołdra czy kordła) też. Jakby nie mogła powiedzieć, że gziła się z kimś. I teraz Piękna Pani, nie wiedziała co robić, czy mówić mężowi czy nie, bo to w ostatnich dniach drugi taki przypadek. No jak skręca w bok cały czas, to co się dziwić, że nie chce mówić w domu. Tylko po co obarcza mnie takimi tajemnicami? I oczywiście Hela straciła zainteresowanie romansem w pracy między Piękną Panią i Mniej Pięknym Panem. Chyba byli trochę jednak skrępowani, bo w końcu się zmyli, a my zostaliśmy żreć dalej, chociaż dużo już nie zostało. Fakt, ja prawie wcale się nie odzywałem i żarłem swoje, ale Heli gęba się nie zamykała i też pochłonęła wszystko u siebie. Wkiedy?!? Chyba zasnąłem przypadkiem...

Tak w ogóle to dziwnie tam jest, w sensie u Jeffs'a (tam dzie byliśmy), bo polazłem se do klopa, a tam przez głośniki jakiś chłop gada po angielsku i nagle słyszę: "You should better sit first". Eeeee? Co jest? Poczułem się skrępowany niczym baleron u rzeźnika. No i uciekłem, bo przecież co innego mogłem zrobić? Hmm, to chyba pytanie retoryczne, bo byłem w klopie, a tam można zrobić to czy tamto ;)

Jak zwykle z Helą było śmiesznie (szczególnie jak opowiadała jak zaczęła rodzić a Edek przyszedł późno z pracy i jak mu powiedziała, że to już czas, to stwierdził, że musi się najpierw przespać ;) hihi funny) i sympatycznie, a Maleństwo Pola to prawie cały ranek przespała, ufsss. Wyleźliśmy (zapomniałem powiedzieć, że Hela miała różowe, odblaskowe buciszcze i wyglądała jak teen mom) i jako super sympatyczny i elokwentny gościu podprowadziłem Helę pod sam jej dom prawie, a to zupełnie było mi nie po drodze, ale co tam... I tak się zastanawiam, skoro kiedyś do Jeffs'a Hela przyjechała samochodem, potem na hulajnodze, teraz z wózkiem, to ciekawe co wymyśli następnym razem. I myślałem, że pod jej chałupą zobaczę rakietę, katiuszę albo segwaya chociażby, a tu nic. No cóż, pożyjemy, zobaczymy. Oj prawda, nie zobaczymy, bo przecież się spasłem, a Hela już nie, więc już nigdy się nie spotkamy.

A co się tyczy tytułu, Hela kiedyś umiała śpiewać (i wspominaliśmy stare czasy różne takie właśnie) i tak myślę, że jeżeli Maleństwo Pola odziedziczy po niej takowe talenta, to mogłaby ze starszymi siostrami założyć zespół i nawet mam już idealną nazwę dla nich - Pola i Nieużytki. Idealnie. W ramach podziękowań wystarczą pieniądze :D


 Śniadanko Heli

Moje placuchy z syrupem klonowym

A to tak dla przypomnienia, prawie 20 lat minło, a Hela wygląda prawie tak samo i tylko ja z pijawki przeistoczyłem się w świniowieprza :( Ale śmiesznie wtedy ludzie wyglądali...


niedziela, 25 września 2016

15 lat minęło jak jeden dzień... No dobra, co najmniej jak dwa... Szmat czasu, a jeżeli to 15 lat po skończeniu liceum... Jizzzz, toć to prawie jak wieczność i od razu nasuwa się pytanie, czy to ja jestem już tak stary czy jako super yntelygentny gościu chodziłem do szkoły dziecięciem będąc. Hm, ta wersja jest lepsza, to jej będziemy się trzymać ;)
W ostatni weekend mieliśmy spotkanie klasowe (właśnie leci Masterszafa i robią gulasz w czerwonym winie i się rozpraszam niepotrzebnie), zapowiedziane od dawien dawna, ale prawdę mówiąc do końca nie byłem pewien czy przyjdę. Wiadomo dlaczego. Poza tym ostatnie spotkanie pięć lat temu było jedną wielką porażką, bo przyszła Hela, a wtenczas przez jej wymarzeńca cała nasza przyjaźń legła w gruzach, więc jak się pojawiła, to automatycznie straciłem humor. W tym roku Hela dopiero co pękła i było wiadome że nie przyjedzie i teraz przez to było mi smutno. Jak to się wszystko zmienia... Dodatkowo musiałem przejechać przez pół Polski tylko po to, żeby następnego dnia wrócić do Warszawy? Komu by się chciało? Na pewno nie mi, ale że już zapłaciłem...

Umówiłem się z Madam iX przy fontannach nieopodal naszej dawnej szkoły, bo, wstyd się przyznać, zupełnie nie wiedziałem gdzie to całe spotkanie ma być. W jakiejś knajpie podobno, ale gdzie, who knows i who cares. Who cares? Hookers.... hihi. Madam iX przylezła i okazało się, że pod fontannami mamy się spotkać jeszcze z dwoma Anami, jedną Sy, drugą Ły. Pomijając Anę Ły, która ubrała się na niebiesko, cała nasza trójka była pseudoczarna, zupełnie jak na stypę, a nie spotkanie klasowe, ale w końcu Sekta Mun do czegoś zobowiązywała... Okazało się, że knajpa jest całkiem blisko i gdy się znaleźliśmy na miejscu (jeszcze przed czasem) to przylezł jeszcze Wielkogłowy z nieodłącznym fajkaczem. Drzwi zamknięte (no bo przed czasem), ale w końcu kelnerka otwierła nam i wpuściła do środka, a Wielkogłowy został jeszcze na zewnątrz by wypalać kolejne paczki fajkaczy (jakoś nie przypominam go sobie za bardzo, no ale jak prawie cały czas palił w ogródku knajpianym to co się dziwić). My wleźliśmy do środka gdzie stolec już był przygotowany i kelnerka powiedziała, że będzie szampan od wychowawcy, ale że on się nie pojawi bo się źle czuje. A miał być? Skjuzmi. Siedliśmy przy jednym końcu stolca (przy którym było miejsce dla wychowawcy, ale stwierdziliśmy że zostawimy to i jeszcze jedno miejsce dla Thalii i Pedra, którzy mieli wpaść później), ja po jednej stronie, dziouchy po drugiej, trochę dziwnie, bo zamiast siąść w kupie... Nic to, kupiliśmy sobie alkohol (ja wielkie Tyskie - pierwsze z wielu ;)) bo był dodatkowo płatny i całe szczęście, że miałem jeszcze jakiekolwiek piniędze i powoli zaczęli się schodzić ludzie. I nagle - AAAAAAAAAAAA - wychowawca, a ja siedzę obok jego miejsca. AAAAAAAAAAAA. Masz babo krowi placek, siadł obok mnie. Ze stresu wypiłem prawie cały kufel za jednym zamachem. Boże, z drugiej mojej strony było wolne i kto siadł - Czadek, kolejna osoba z grupy sirot. Ja to mam szczęście. A Czadek wyglądał tak jakby zmienił sobie całą twarz - przez chwilę zastanawiałem się kto to jest i gdybym wcześniej nie wiedział, że ma być na spotkaniu to w życiu bym go nie poznał. Co niektórzy mylili go nawet z jednym chłopem, który się nie pojawił, a który pewnie obawiał się spotkania z Wiesią i dlatego nie przybył. Wiesia miała pewnie takie same obawy, bo co to za wymówka, że pracuje? No i jej także nie było. Zaraz, właśnie wpadłem. Ta kropka niepotrzebnie zakończyła mi zdanie. Właśnie wpadłem na pomysł, że pewnie spotkali się gdzieś tylko we dwoje (bo to ten chłop od romansu Wiesiowego). No ładnie.

Wracając do tematu... Czadek wyglądał zupełnie inaczej, ale dalej zachowywał się jakby był tam za karę i grzechem byłoby się uśmiechnąć. A jeszcze powiedział mi, że szybko jem. Co ja poradzę, że wszyscy się wleką jak żółwy. I nasz wychowawca na mnie wtedy spojrzał dziwnie (a  musiałem z nim rozmawiać i mu mówić, że śnią mi się koszmary, że jestem w szkole a tu sprawdzian z biologii). W międzyczasie podano szampana i wychowawca wygłosił speech, jak to się wzruszył, że nas widzi i takie tam, ale powiedział, że nie będzie z nami pić, bo mu już nie wolno, bo mu Zofija zabroniła (co go przywiezła i wypuściła ze szpitala, a która jak się okazało go leczyła ostatnio, a która to Zofija przez dwanaście lat była w tej samej klasie co ja), Czadek też nie pił i całe szczęście, że prawie naprzeciwko siedziała Ana Sy, bo czułbym się jak na potkaniu AA, bo za Aną Sy, siedziała Ana Ły, która też nie piła (bo karmiła dziecko, swoje a nie jakieś pierwsze lepsze i tylko dla niepoznaki piła herbatę w wielkim piwnym kuflu). W końcu wychowawca polazł i właśnie Ana Ły się zaofiarowała, że go podwiezie do domu, bo i tak musi jechać nakarmić swoje maleństwo Józef. Wszyscy życzyliśmy zdrowia i po kilku zwyczajowych całusach i paru uronionych łzach, zniknęli we mgle niczym jedzenie z mojego talerza, jak to dobitnie zauważył Czadek (a który tez się mnie pytał, gdzie się zatrzymałem, a jak spojrzałem na niego jak na głupiego i mówię, że u rodziców, to on na to, że no tak, przecież moi rodzice tu są, bosz...).

Nie minęła minuta, a już przechwyciła mnie Ptaszyca, która nic się nie zmieniła przez te wszystkie lata. W podartych ciuchach (co prawda miało być na luzie, ale wszyscy przyszli w miarę elegancko), fryzurze jak dawniej i rękami latającymi na wszystkie strony jakby miała ich ze trzydzieści. Ptaszyca mnie dopadła, że musimy koniecznie porozmawiać na osobności, bo słyszała od Wiesi jakoby męczyły mnie depresje, a ona przez taki etap w życiu już przechodziła i żebym pomyślał o lekach. Co???? Durna kobita. I powinienem pomyśleć o rozmowach z psychologiem, bo zanim się obejrzę, a zorientuję się ile straciłem w życiu. Straciłem co? Albo co stracę? No wszystko, jizz, też mi rozmowa. I co najważniejsze - żebym nie poddawał się depresjom tylko z nimi walczył, a najlepiej właśnie przez rozmowę, bo będę musiał udzielać szczerych odpowiedzi a nie wykręcać się głupimi półsłówkami, jak to ja. Bosz. Po czym powiedziała, że chyba mam zeza. Extra, właśnie wpadłem w depresję. A podobno była kiedyś mądra. W międzyczasie dosiadła do nas Ana Sy, która przysłuchiwała się jak nabijam się z Ptaszycy, a później jeszcze dolezła Solina, która na wstępie powiedziała mi news, a mianowicie, że ostatnio zmarła mi Babcia. Powiedziałem jej, że wiem, daaaa, to się zaśmiała i zmieniła temat. Solina zawsze była głupia, ale tutaj przeszła samą siebie. I oczywiście pytania co zamierzam ze swoim życiem, kiedy będę mieć dzieci i takie tam. Matko, powiedziałem jej, że na razie spłacam mieszkanie a na drugi dzień pewnie zemrę, na co aż się zachłysła, ale wkurza mnie to, że wszyscy muszą mieć wszystko zaplanowane i każdy musi żyć tak jak reszta, a jeżeli tak nie jest to na pewno wtedy ma się depresje (jak to Ptaszyca mnie przekonywała). Niepocieszona Solina polezła do stolca, a kiedy i ja tam wróciłem to mi oznajmiła, że wszystkim już powiedziała skróconą wersję mojej historii, a mianowicie, że spłacę mieszkanie i drugiego dnia popełnię samobójstwo. Co za idiotka. Tym bardziej, że przy stolcu siedział Barszcz, któremu w tym roku zmarło ciężko chore dziecko, Zycho w ogóle się nie pojawił, a podobno też z nim ciężko i właściwie nie wiadomo jak to będzie w końcu, a ona wyskakuje tutaj o samobójstwach. Idiotka.

Siedzieliśmy przy stolcu i nabijaliśmy się z wszystkiego a tu nagle Ana Sy się zerwała i pobiegła w stronę wychodka. Co prawda były tam też główne drzwi wejściowe i gdy dyskretnie odwróciłem się za nią, paczam a tu Pedro w oknie. Łoj. Jak widać Any nie przypiliło nagle, tylko pobiegła otworzyć ostatnim spóźnialskim odrzwia. I tak roztańczonym krokiem z wielkimi uśmiechami na ustach przybyli na spotkanie klasowe Thalia i Pedro. Pięknie wyglądali, elegancko, ale też z pazurem i jakby nie było wpasowali się w stylistykę całej klasy (pomijając Ptaszycę ubraną jak bezdomny, Solinę w worku i Barszcza, wyglądajęcego jak Ptaszyca, no ale jemu można to wybaczyć). Thalia siadła naprzeciwko mnie, więc od razu lepiej się zrobiło. Jedna osoba więcej do pogadania. W międzyczasie zaczęły się tańce (gdzie początkowo tańczyli tylko Blondi z Wielkogłowym, który miał pewnie przerwę w paleniu), ale jakoś rachitycznie się to rozkręcało i dopiero po przybyciu ostatnich gości, nabrało tempa. Thalia dyskretnie i z gracją świeciła blaskiem i umilała mi wieczór przy stolcu (jak i innym osobom), zaś jej małż - szaleństwo. Tańczył, biegał to tu to tam, dolewał wódkę tym co zbrakło (nie omieszkał nalać nawet Anie Ły do kufla z herbatą) i ogólnie rozkręcał towarzycho aż padł. Nie on jeden zresztą...

Gdy siedziałem przy stolcu i rozmawiałem z wiecznie głodnym Dominikiem (co jak sam przyznał, zachowywał się jakby jedzenia na oczy nie widział od lat) o jego dziecku bodajże i o tym, że Hela się nie pojawiła bo pękła ostatnio, nagle za sobą usłyszałem przeciągły syk po którym nastąpił szaleńczy śmiech. Matko, a to tylko Yola położyła się na stole i kwiczała niczym prosię, że ja i te moje powiedzonka. He? To, że Hela pękła? Jizz, Yola zawsze była prostą kobitą i prawie się jej spytałem czy jest w ciąży, bo demonstracyjnie trzymała się za brzuch, ale w porę ugryzłem się w język, tak myślę. Rozmawialiśmy więc o Heli i Dominik powiedział, że słyszał że się rozeszła z wymarzeńcem, ale że podobno wrócili do siebie i tera mają drugie dziecko. Ciekawe kto takie ploty rozsiewa i już sobie wyobraziłem jak Hela zareaguje na taką potwarz (jak później jej powiedziałem, to aż zamarła z bezmiaru ludzkiej głupoty). Hihi, a Yola powiedziała, że tęskni za Heli mamą, z którą pracowała i jak odchodziła z pracy (mama Heli) to powiedziała do Yoli: "Yolu, tylko nie płacz". Hihi, funny...

Tańce wiadomo - szaleństwo. A gdy tańce to i śpiewy, przy zgaszonym świetle i zapalniczce, na pięć głosów jak nie więcej. Miło ogólnie. Lamol poprosił Anę Sy do tańca i razem z Thalią wspominaliśmy wycieczkę nad morze, gdy całe podchody były robione, żeby zrobić im wspólne zdjęcie. Eh, stare czasy. W pewnym momencie wszyscy znaleźli się na parkiecie, nawet mafia. Gdyby nie żałoba pewnie też bym się przetaczał jak inni, a tak tylko siedziałem, żarłem i coraz bardziej popadałem w odmęty oparów alkoholowych.

Jakoś tak mi się zlewa wszystko, ludzie znikali i pojawiali się znienacka (dopiero później zorientowałem się, że był ogródek knajpiany, gdzie Wielkogłowy palił i gdzie co jakiś czas ludzie wychodzili), świat wirował, Thalia nie dała mi klucza a ponadto kupowałem Anie Sy drinki i kelnerka pewnie pomyślała, że jestem niczym studnia bez dna, albo wiadro na pomyje, do którego wszystko się wlewa.

Cieszę się, że była Ana, bo mogłem sobie z nią pogadać, druga Ana, Thalia i Pedro. Smutne, że nie było Heli, bo z nią jest śmiesznie zawsze, i Wiesi, która wykręciła się pracą, a na którą zawsze milo się patrzy i nie tylko ;) Duży plus jest taki, że nie było Fiodora i Kołdychy (jako jedynej z mafii, ale pożarła się z Dońką i całe szczęście, bo Dońka wyglądała kwitnąco, a jak się uśmiechała, to jakby się rozgrało pianino, cudnie, a jeszcze w liceum wyglądała jak nie wiadomo co) bo ich nie znoszę. Zresztą tak jak i chłopa od sekretnego romansu Wiesi. Szkoda, że Kluska nie było ani Kitka (wieść gminna niesie, że złamał se nogę) ani Dżoany z Wrocławia. Ciekawe czy Ptaszyca miała podobne odczucia, bo mówiła, że ona tak naprawdę nie lubi nikogo z tych ludzi (którzy się pojawili) i bała się tu przychodzić, a jak tylko się pojawiła, to od razu jej egzaltacja wzięła nad nią górę i śmiała się od ucha do ucha i gdyby nie uszy właśnie, to śmiałaby się zapewne dookoła łba. I że lubi tylko nas i jak nam zazdrościła, że pisaliśmy listy i mieliśmy zgraną paczkę i jak żałuje że z nami się nie kolegowała wtenczas mocniej. Każdy by chciał...

Zchamszczałem przez te 15 lat. Ptaszyca mi to przyznała. Nie ona jedna. Cóż, ludzie się zmieniają, jedni mniej, inni więcej, niektórzy mają nowe twarze, innym przybyło w obwodzie niczym świnkom, niektóre osoby wypiękniały, inne wprost przeciwnie, każdy z jakimś bagażem no ale co się dziwić. Nie jesteśmy już młodzi o czym dobitnie świadczył następny dzień.

Wyszliśmy w piątkę, ja, Madam iX, którą zaofiarowałem się podprowadzić do domu (a która to prawie w ogóle się do mnie nie odzywała spoufalając się z mafią), Wielkogłowy oraz Blondi z Siebielem, którzy chwilę potem odłączyli się od nas (a którzy są normalnie w Warszawie i pewnie się kiedyś spotkamy), następnie poszedł Wielkogłowy, a potem Madam iX i zostało mi tylko dojść do domu. Oj ciężko było. Pół miasta i jeszcze musiałem minąć policję na dodatek. Masakra. Dotarłem do domu, polazłem spać, obudziłem się rano, Maluska zrobiła już śniadanie i tyle że spojrzałem na jedzenie, napiłem się herbaty i sruuuuuu do klopa. Boże, ale wstyd. Pół dnia umierałem a Rodzice patrzyli na mnie z politowaniem, że jak to tak się spić. Bosz....


Zofija z naszym wychowawcą

 Zupa krem z cukini, hihi napisałem zupa krew

 Zofija, ja Thalia i Yola co wcale w ciąży nie była, ale wykluczyć tego nie można

 Chyba gotowane piersi z czymś jak kupa niemowlaka, a ludzie się dziwią, że wolę szybko zjeść niż mieć coś takiego przed sobą.

Jakby ktoś pytał to tak, zdjęcia są niewyraźne, żeby nikt mnie nie posądził o zamieszczanie wizerunków bez autoryzacji ;)
 
To deser, na którym był jeszcze kawałek pergaminu podobno, a który wyglądał jak świńska skóra, bleh

 Blondi i wiadomo ;)

 To akurat planowane zsunięcie z siedziska a dzień wcześniej musiałem se kupić te spodnie, bo w nic się nie mieszczę a i te były opięte mocno gdzieniegdzie

 Zofija z Dominikiem jeszcze w dobrej komitywie w tańcu

 Tu już po krótkiej acz dobitnej wymianie zdań, czy ktoś wie o co poszło?

 Ha, nie tylko ja zdychałem

Jak widać niektórym brak umiaru, zeza to dojrzą, ale aparatu już nie...

czwartek, 8 września 2016

Dzisiaj był pogrzeb mojej Babci.

Niespodziewanie to wszystko się potoczyło. W sobotę moja siostra wujeczna (nie wiem czy tak to się nazywa, ot po prostu kuzynka) będzie miała ślub kościelny (ślub cywilny już miała parę lat temu) połączony z chrzcinami dziecka. A więc za dwa dni, a dzisiaj w tym samym kościele był pogrzeb naszej Babci. Do kompletu tylko brakuje, żeby kolejna wnuczka (siostra tej od ślubu), która jest w zaawansowanej ciąży, zaczęła rodzić, najlepiej jutro, bo jutro dzień przerwy...

Właściwie to nic nie zapowiadało, że cokolwiek się stanie. Fakt, że Babcia miała już swoje lata, ale cały czas była "na chodzie". Wczoraj się wykąpała rano, bo chciała się udać do kościoła i jak już wychodziła z łazienki, to powiedziała do Wujka, żeby Ją łapał, bo się przewróci. I straciła przytomność i przestała oddychać. Zadzwonili po karetkę i zanim przyjechała, to Babcia zaczęła oddychać i jeszcze lekarzom mówiła, że Ją boli. Wszystko Ją boli. W karetce znowu straciła przytomność i już nie odzyskała jej do końca. Udar. Zmarła po trzech godzinach w szpitalu, na spokojnie, tak jak zawsze chciała, tak jak sobie wymodliła - szybko, żeby nie cierpieć za bardzo i żeby nie leżeć nie wiadomo ile. Po prostu zasnęła...

Szczęście w tym wszystkim, o ile w tym wypadku można mówić o szczęściu, to że byłem na miejscu, u Rodziców. Dzisiaj jeszcze przyjechała Brytni z Lublina, Łonda niestety nie miała jak przybyć z Anglii. Będzie za tydzień. Ja jutro do niej lecę i się zastanawiałem, czy może odwołać wszystko, cały ten wyjazd, ale Maluska powiedziała, że nie ma sensu, jest już po pogrzebie, a tak pomodlimy się w Rzymie za Babcię. I tak jak z Fatimy przywieźliśmy Babci figurkę Pani Bozi, rok temu z Lourdes wodę święconą i różaniec, tak w tym roku z Rzymu też mieliśmy Jej coś przywieźć. Niestety...

Dzisiaj w kościele dobitnie z Brytni uzmysłowiliśmy sobie, że skończył się pewien etap, gdzie najszczęśliwsze lata dzieciństwa spędzaliśmy u Dziadków. My we dwoje byliśmy bardziej związani z Rodzicami Mamy i tu się czuliśmy najlepiej (dostałem imię po Dziadku Mamy), Łonda za to bardziej była przywiązana do Rodziców Taty. Co nie ma żadnego znaczenia, bo już tylko ta jedna Babcia nam została. Do wczoraj. I tak jak do tej pory cały czas był wentyl bezpieczeństwa, że przecież jest jeszcze Babcia, tak teraz kolejka się przesunęła i na początku są Rodzice. Przerażające. Wolę nawet nie myśleć o tym...

Starałem się dzisiaj nie patrzeć po ludziach, bo wystarczyło czyjeś spojrzenie i już się zaczynałem rozklejać. Dodatkowo w kościele zaraz za trumną siedziały Mama z Ciocią, za nimi Wujek z żoną (czyli cała trójka dzieci), a następnie ja, Brytni i Tatul i cały czas miałem ich przed sobą jak siąpią i oczy mi się pociły bez ustanku i tylko patrzyłem na ołtarz, żeby nie widzieć... Wiem, że nie powinienem się smucić, nikt z nas nie powinien, bo Babcia jest szczęśliwa, spotkała się z Dziadkiem, który czekał 18 lat. I tak jak Dziadek miał pogrzeb w święto Wszystkich Świętych, tak Babcia w Narodzenie Najświętszej Maryi Panny. Wymodliła to sobie. Całe życie się modliła za nas wszystkich, ostatnie lata mówiła, że my już damy sobie radę, że teraz się będzie modlić o Siebie i że jest gotowa w każdej chwili iść na tę drugą stronę. I była gotowa...

Piękne było kazanie, mocno osobiste, ale tak to już jest na wieskach, że wszyscy wszystkich znają, a że Babcia codziennie była w kościele... Kościół zresztą niewielki (kiedyś wydawał mi się większy, ale jako dziecko inaczej to postrzegałem... i zda się jakbym tam spędził pół życia, moja ławka gdzie siadałem w każdą niedzielę, oczywiście po "chłopskiej stronie" czy jak z Babcią przychodziliśmy sprzątać, bo akurat wypadała Jej kolej...) ale i też wszystko kameralnie było odbierane. Ludzi tłum. I myślę, że Babci też by się podobało. Mama z Ciocią stwierdziły, że gdyby Babcia tu była, to powiedziałaby, że taki pogrzeb by właśnie chciała. A jeszcze święto, to już całkiem byłaby zadowolona.

Pogoda była cudowna, i wierzę, że to Pani Bozia tak zrobiła dla Babci i wyszła Jej na spotkanie. Wierzę, że jest już tam, w tym drugim lepszym świecie, gdzie czekał właśnie Dziadek, gdzie całe Jej Rodzeństwo (odeszła jako ostatnia z ósemki) i Rodzina powitali Ją z otwartymi rękami. Wiem, że jest już szczęśliwa i nie powinienem się smucić tylko cieszyć Jej spokojem i "powrotem do domu", ale...


wtorek, 30 sierpnia 2016

Welcome to Bombei

W weekend dopadł mnie dylemat. Rozmawiałem wcześniej z Wiesią i mniej więcej umówiliśmy się na mieście do kina (uuuu, randka), ale nie chciało mi się leźć na film (mimo że to z Mjuriel Streep), a chociaż tyle dobrego, że Wiesia nie namawiała mnie na Woodego Allena (do którego mam awersję, nie wiedzieć czemu bo podobno tworzy dla ludzi yntelygentnych, a przecież to ja). I dylemat był taki, czy jednak wyleźć z domu na upał i spocić się niczym stary alfons (bez podtekstów, miało być gorąco, chociaż z Wiesią zawsze jest gorąco ;)) czy też leżeć se na kanapce przed telewizorem i paczać na wielgachny brzuch czy coś tam się rusza niczym u Heli zanim pękła. Ciężki wybór. Kolejny dylemat - czy leźć do kina, gdzie co prawda ciemno i ręka mogłaby mi się nieopatrznie omsknąć gdzieniegdzie, ale gdzie poza tym byłoby nudno i nawet nie można tam rozmawiać, czy też poleźć na stadion tera PGE narodowy, gdzie odbywał się Memoriał Kamili Skolimowskiej, a gdzie można było wejść za darmochę i oglądać wszystkich sławnych ludzi i to za darmochę i gdzie rekordy świata miały padać jak szczury po trutce i co najważniejsze - za darmochę. 
Wiesia jakoś nie była przekonana, żeby tak spędzać wolny czas. 
 - Sport? Bleh! Przecież to nic ciekawego.
 - Jak to nic ciekawego? - oburzyłem się. - Wszyscy tam będą. A poza tym będzie to pożegnanie Tomka Majewskiego.
 - Kogo? 
 - O Bożeeeee!!!
Załamałem się. W tym momencie powstał impas. W końcu Wiesia powiedziała, że poświęci się i przyjedzie na stadion, tylko że tam nie będzie nawet jak pogadać i pomyślałem sobie wtedy, że jako super kulturalny gość, nie powinienem się na to zgodzić. No nie wypada, jakoś przeboleję. I tak świńskim targiem uzgodniliśmy, że spotkamy się na mieście i po prostu coś zeżremy, a jako że nie mieliśmy pomysłu co, to padło na restaurację indyjską. Niech będzie. 
Umówiliśmy się w samym centrum na 16. Leciałem jak kto głupi, żeby zdążyć na autobus, później pociąg mi prawie uciekł a później jeszcze pędziłem (nie, nie bimber) na miejsce spotkania, chociaż Wiesia zawsze się spóźnia (pewnie nie umie odczytać godziny z zegarka), ale miałem nadzieję, że może dzisiaj będzie ten dzień, kiedy będzie o czasie. A chała! Żar się lał z nieba, cień był już cały obsiedziany przez dziki tłum i musiałem się kręcić niczym odchód w przeręblu, chociaż bardziej adekwatne byłoby porównanie do oka w rosole. Gorącooooo! A Wiesi jak nie było tak nie było. Po dziesięciu minutach zadzwoniła, że już jedzie ale się spóźni. Nożeższszzsz.... Czemu mnie to nie zdziwiło? Zdążyła jeszcze powiedzieć, żebym już wlazł do restauracji a ona zara przylizie. Co to za słowo przylizie? Przylezie, no teraz rozumiem. Też se wymyśliła, nie będę przecież sam siedzieć jak leszcz, już wolałem się posmażyć dalej i ociekać potem. Puff jak gorąco!!! Po kolejnych dziesięciu minutach w końcu się pojawiła. Mmm dekolt ;)
Wleźliśmy do środka, a tam dziwy, ehm znaczy się nie takie jak przy latarniach, tylko cuda niewidy. Na samym wstępie buchnęła w nas muzyka z Bollywood i przylazł ciapaty chłop i powiedział żebyśmy se siedli gdzie chcemy. Wiesia wypatrzyła telawizor i siadła tak coby oglądać ichniejsze teledyski i co jakiś czas później podrygiwała w rytm muzyki a mi pozostało paczać na nią. Nie narzekam, bo jak już zaznaczyłem było gorąco i Wiesia miała dekolt i złoty  krzyżyk na cienkim łańcuszku jej latał między... Wróćmy do tematu. Ciapaty chłop przyniósł nam menu w formie książek, gdzie było chyba 700 pozycji, a przecież Magda Gessler zawsze powtarza, że całe menu powinno się zmieścić na jednej kartce, bo co za dużo to niezdrowo. Nic to, zamówiliśmy ichniejsze jedzenie, pomimo że strach było jeść. Wiesia zamówiła kormę wegetariańską a ja chicken biriyani (co się okazało ryżem z kurczokiem) a do picia wzięliśmy mango lasii (napój na bazie jogurtu). Obawiałem się tego napoju, bo po mleku i produktach mlecznych mam różne sensacje (Wiesia mówiła, że ona też), ale co tam, kto nie ryzykuje ten nie żyje. I uprzedzam fakty - nic mi nie było ;)
Śmiesznie było, bo w niedługim czasie szykuje nam się spotkanie klasowe i wspominaliśmy stare czasy i obgadywaliśmy ludzi jacy byli wredni i wyszło na to, że my też nie byliśmy zbyt uprzejmi. Historie z Yolą czy Lamolem z plecakiem (dwie największe siroty) dobitnie świadczyły o tym, że to my byliśmy wredni, a i tak pomimo tego, ja i Wiesia zostaliśmy wybrani najbardziej kulturalnymi osobami w klasie. Buahahahahaha.
Rozmawialiśmy też (w sensie Wiesia mówiła, a ja podziwiałem krzyżyk na łańcuszku) o czasach nie tak odległych, a mianowicie Wiesia skarżyła się jak to chłop od romansu ją wyrolował. Jak była daleko, to pewnie, niech przyjeżdża, on ją utrzyma i jego żona o niczym się nie dowie a jak się dowie to jeszcze przyklaśnie, a jak przyszło co do czego i rzuciła pracę w Warszawie i na prowincję się udała za chucią, to słowem się do niej nie odezwał (co prawda nie musiał nic mówić a i tak mogła być zadowolona). I w tym wzburzeniu wzmocnionym dzikimi pląsami do bolywoodzkiej muzyki, krzyżyk majtał się jak oszałały ;) Co prawda przyznała, że każde takie doświadczenie, mimo wszystko, czegoś uczy i teraz nie będzie się już wikłać w żadne sekretne romansidła, tylko będzie jawnie bałamucić wszystkich naokoło (mnie też, mnie też) i że przede wszystkim zamierza zerwać z wizerunkiem tej dziwy zza oceanu Monicy Lewinsky i dlatego w tym tygodniu zmienia fryzurę na Marylin Monroe. Ufs, dobrze że nie na Marylin Mansona. A tak poza tym, że pomimo tego, iż cały czas jest na minusie po wojażach po Polszy, to wracając do Warszawy, suma sumarum, wyszła na tym lepiej niż Zabłocki na mydle. Czyli kiepsko.
Jedzenie było naprawdę smaczne, porcje niby niewielkie a i tak nie zeżarliśmy wszystkiego. W lokalu siedziały jeszcze na dodatek prawdziwe hindusy, co baba miała kropkę na czole, a chłop kreskę pod nosem i gadały z ciapatymi z obsługi po angielsku. I opatulone były, bo baba nie w sari bez rąk tylko w gieźle i z zazdrością paczała na rozgolaszoną Wiesię majtającą czym popadnie w rytm muzyki. Baba była spora i w końcu poszli, bo pewnie nie wytrzymała jak chłop zerkał na Wiesię. Ciapate też się kręciły i nagle jeden przeszedł i przypomniała mi się wtedy książka "Duma i uprzedzenie i zombi" jak to sparaliżowany Wickham puścił cuchnącego bąka, a Lizzy zemdliło. Dobrze, że już nie jedliśmy. Pomyślałem co prawda, że to Wiesia, Wiesia pewnie to samo pomyślała o mnie, ale że przecież jesteśmy najbardziej kulturalnymi osobami na świecie, przyjęliśmy wersję z ciapatym ;)
Wystrój fajny, muzyka spox, jedzenie bardzo smaczne (plusem jest to, że mnie nie sczyściło) i tylko klop tragiczny. Polazłem tam i zara wróciłem a Wiesia na to, czy to u mnie coś spadło w klopie, bo jak mnie nie było, to był huk jakby właśnie coś klapło z góry. Skjuzmi, polezłem na siku, a nie... A Wiesia była przede mną i zostawiła podniesioną deskę.
Wyleźliśmy w końcu, zostawiliśmy dzikie pląsawice indyjskie (trzeba się kiedyś wybrać na takie dzikie tańce, hulanki i swawole) i zanim się rozstaliśmy, połaziliśmy jeszcze trochę Nowym Światem, gdzie Wiesia wypatrzyła podobno jakiegoś znanego chłopa, com pierwszy raz go na oczy widział. Już mu się chciała rzucić na szyję, ale że szeł z dzieckiem, to tylko zamarła w połowie wyskoku. Jak widać usilnie pracuje na ten swój skandal obyczajowy. Tym bardziej, że miała zara jechać do kościoła i tam pokazywać swój złoty krzyżyk księdzu i deprawować go coby się pomylił, tak jak ja kiedyś jak mówiłem dziesiątek różańca do mikrofonu i cały kościół słuchał i się pomyliłem. Ale kicha. A Wiesi widać puściły wszystkie hamulce moralne i dobrze.
Pożegnaliśmy się i zanim jeszcze Wiesia wsiadła do samochodu zacząłem oddalać się powolnym krokiem, że niby wszystko ok i ładnie słońce świeci a mi się nigdzie nie śpieszy. Kiedy miałem pewność, że już mnie nie zobaczy rzuciłem się pędem do tramwaju i sruuuuu na stadion. Jeszcze pół godziny zostało mityngu. Ludzi pod stadionem miliard jak nie więcej. Pobiegłem ile sił i znowu spociłem się jak świniowiec ale całe szczęście jeszcze mnie wpuścili, choć ochrona paczała na mnie jak na gupiego, bo kto przyłazi na sam koniec, jak Anita Włodarczyk już dawno temu rzuciła nowy rekord świata. Nic to. Wlazłem i... ostatni rzut Tomka Majewskiego w karierze na polskiej ziemi. Ufs, ale zdążyłem. I pożegnanie wszystkich sportowców. Esra, no ale byłem, więc spox. Chociaż myślę, że jak spotkam się ponownie z Wiesią (a to już w przyszłym tygodniu) to żeby mnie udobruchać będzie musiała podskakiwać w miejscu aż powiem, że wystarczy. Czyli będzie skakać cały czas... :D

A to jedzonko, bery tasty pomimo dużej ilości smiechtany, a kurczak był tak miętki i soczysty, że rozpływał się w ustach a nie w dłoniach jak emenemsy. A w Wiesiowej kormie pływały jeszcze kawałki sera.

sobota, 27 sierpnia 2016

Smoki

Ostatnio naszła mnie ochota na moje ukochane smoki. Ze trzy lata już ich nie czytałem, więc trzeba było sobie przypomnieć co i jak. Cała seria Dragonlance to kilkadziesiąt książek przeróżnych autorów (de facto przestały być wydawane w Polszy, grrrr), ale rdzeń i główny kanon tworzy trylogia Kronik (u nas wydana jako tetralogia, co jest głupie, bo ostatni tom dzieje się dwadzieścia lat później i 4 książki dalej i skupia się na zupełnie innych bohaterach). I tak jak najlepsza septologia to cykl o Harrym Płatje, tak najlepsza trylogia ever to właśnie Kroniki z Dragonlance (miliard razy lepsze niż tolkienowski Władca Pierścieni, który co prawda trylogią nie jest ale co tam, czy nawet klasyczna trylogia z Oslo Jo Nesbo) a najlepszy owoc logia to mera mera no mi Ace'a ;) (jakby ktoś pytał to chodzi o One Piece ofkoz).
Pamiętam jak kupiłem sobie pierwszy tom - Smoki Jesiennego Zmierzchu - bardziej skłoniony do zakupu okładką niż zawartością i parę lat nosiłem się z zamiarem przeczytania i kiedy w końcu zabrałem się za to, wow, wsiąkłem na maksa. Pół nocy siedziałem i czytałem i później w szkole byłem nieprzytomny (jak zazwyczaj). I tak jak wcześniej zachwycałem się Śródziemiem i światem wykreowanym przez Tolkiena, tak nie ma porównania do Dragonlance, milion razy lepsze. Fakt, Tolkien jest ciężki do czytania (pomijając Hobbita, który wydawał mi się mocno infantylny), zaś Smoki (w uproszczeniu nazywam je Smokami ;)) są idealną lekturą na pierwsze zapoznanie się ze światami fantasy. Oczywiście jest tu walka dobra ze złem (a gdzie nie ma?) ale podana w taki sposób, że czyta się z zapartym tchem i pochłania kolejne tomy niczym parowańce z sosem truskawkowym. Akcja leci nieprzerwanie, przygoda za przygodą, niejednoznaczne charaktery i... SMOKI!!!! Miodzio. 
Swego czasu usilnie namawiałem Brytni, żeby przeczytała (bo nie miała co czytać i chciała, żeby jej coś pożyczyć), ale zapierała się rękami i nogami (do czego teraz nie chce się przyznać) i kiedy w końcu po paru latach przeczytała, tak jej się spodobało, że kupiła sobie swoje egzemplarze, żeby wracać co jakiś czas do smoków i nie musieć pożyczać ode mnie. Heh, tak samo było z Harrym Hole (tez ją musiałem zmusić a teraz ma własne książki) i Lee Childem. Zamiast od razu przeczytać co polecam, to nie, czeka parę lat, a później to mówi, że wcale od samego początku. Zmuszam ją co prawda jeszcze do Harrego Płatje, ale tu chyba filmy zaszkodziły...

Co zaś się tyczy samych Kronik - wszystko zaczyna się kiedy grupka przyjaciół postanawia się spotkać po paru latach samotnych wędrówek i szukaniu śladów dawnych bogów i właśnie od tego spotkania zaczynamy. Jest tu półelf odrzucony przez obie rasy z których pochodzi, zrzędliwy stary krasnolud, psotny zawsze roześmiany kender (który nie zna strachu, jak wszyscy kenderzy zresztą), bliźniacy różniący się od siebie niczym dzień od nocy, jeden jest ogromnej postury wojownikiem, drugi czarodziejem z ciałem strzaskanym przez magię i widzącym tylko śmierć swymi klepsydrowymi oczami (uuuu, spojler) i w końcu rycerz solamnijski dla którego honor jest cenniejszy niż jego życie. Wybuchowa mieszanka. Spotkanie po latach nie jest takie jakie sobie zaplanowali. Zewsząd dochodzą pogłoski o zbliżającej się wojnie, pojawiły się stwory, chodzące niczym ludzie ale o jaszczurczych twarzach - smokowcy a niektórzy twierdzą, że nawet smoki wróciły, w co nikt nie wierzy. I wszyscy zdają się szukać jakiejś dziwnej laski z błękitnego kryształu. Przyjaciele spotykają się w gospodzie, okazuje się, że są wszyscy poza jedną osobą (przyrodnia siostra bliźniaków, wojowniczka i najemniczka musiała zostać z nowym Panem, któremu jako najemnik służy), jednak spotkanie nie kończy się przyjemnie. Dziwnym zrządzeniem losu do grupki bohaterów dołącza dwójka barbarzyńców, kobieta i mężczyzna, przy czym kobieta po zaśpiewaniu piosenki (łojdiriri łojdiriri hej hej) o dawnych bogach wywołuje zamieszki (bo mówienie o nich to herezja), przez co wszyscy muszą uciekać (tym bardziej, że okazuje się, że to ona ma artefakt z błękitnego kryształu). Właściwie nie muszą, ale Sturm (rycerz solamnijski) nie może pozwolić by kobiecie stała się krzywda i chcąc nie chcąc wszyscy zostają wplątani w ciąg wydarzeń, który będzie przesądzać o losach świata. Podczas ucieczki dokonują przerażającego odkrycia - z nieba zniknęły dwa gwiazdozbiory, jeden to Królowa Ciemności, bogini zła, drugi - Wojownik, który z nią zawsze walczy. A zatem skoro gwiazdozbiory znikły, to znaczy, że bogowie przybyli do świata śmiertelników, a skoro tak, to z Królową Ciemności przybyły też jej zastępy - SMOKI, dum dum dum duuuuuuuum. A jak wiadomo smoki to ZUOOOOOO w czystej postaci...

Rewelacja i pomimo, że znam już prawie na pamięć, wiem co się stanie, to i tak zawsze płaczę w niektórych momentach. I później ludzie się na mnie dziwnie patrzą.

To akurat okładka trzeciego tomu trylogii, na drugim tomie byłby zbyt duży spojler, a pierwszy w tym momencie mam rozpożyczony ;)

wtorek, 23 sierpnia 2016

Zmiany

No i stało się. Nie mam włosów. I teraz wyglądam zupełnie jak Lamol - tłusty, łysy oblech. Fuj. No dobra, nie wyłysiałem jeszcze sam z siebie, tylko z pomocą uroczej pani, która niestety miała obrączkę na palcu, a mimo to smyrała mnie to tu to tam i jeszcze mówiła: "Niech się Pan położy (po co Pan, mówmy sobie po imieniu) a ja się wszystkim zajmę". I mnie umyła, mrrrr... W sensie włochy, ale było przyjemnie i jeszcze ległem na fotelu z masażem, łohohohohoho, tylko z tego wszystkiego zapomniała go włączyć (pewnie tak była mną zauroczona, co jest dziwne, bo jestem szeroki, ale być może ma taki spaczony gust, albo po prostu chciała napiwek). W ogóle to byłem mocno zaskoczony, bo zazwyczaj to mi mówią, że "O Boże! Jaka paskudna skóra, czerwona, przesuszona i pewnie z grzybem. Fuuuuj! A włosy jak siano, wcale nie puszyste". A może ja lubię mieć siano na głowie, he? A teraz nic (no co się dziwić jak pani z obrączką na palcu się we mnie zakochała) i tylko tyle, że takie cudne kudły to żal ścinać. Pewnie że żal ale powiedziałem jej, że jeszcze przyjdę ;) Tak poza tym to dopiero na sam koniec zobaczyłem panią z obrączką na palcu, jak już założyłem okulary, a że miała obrączkę, to nie dałem jej napiwka, tylko nabigos ;)
Poza tym bez sensu, że zawsze mnie się pytają jak ścinać i czy już tak zostawić czy jeszcze ściąć, czy taka długość odpowiednia, helou skjuzmi, jestem ślepy i nic nie widzę, dwie niewyraźne plamy zaledwie, jedna to ja, druga miota się za mną z nożyczkami i ciacha gdzie popadnie. Tak myślę, że z nożyczkami bo nic nie widzę. I zawsze muszę mówić, że łał esra, a później się okazuje, że to nie to. To tak jak kiedyś w starożytnych czasach, czyli w liceum, polezłem do fryzjera i baba się mnie pyta czy nożyczkami czy maszynką ma ciąć. Maszynką, hmm ciekawe jak to by miało być, niech będzie. Baba wzięła coś, zrobiła ziuuuuu przez całą głowę a mnie zmroziło. Hola!!! Przejechałem ręką po głowie, a tam pasek bezwłosia, aaaaaaa. I baba mówi, że teraz już za późno i musi dokończyć tak jak jest. Matko Ciboska.

Zmiany fizyczne mi się szykowały, więc postanowiłem zmienić coś wewnątrz. No dobra, trochę zewnątrz, bo w związku z tym, że jestem ślepy, stwierdziłem, że zrobię se okulary. Jak umyśliłem, tak uczyniłem. Polezłem do okultystki, hihi okulistki i zaczęła mnie badać wszerz i wzdłuż. Kazała mi czytać literki na tablicy, ale co ja poradzę, że nic tam nie było. Założyła mi szkła takie jak mam w obecnych okularach i... dalej nic. Najpierw lewe oko, potem prawe.
 - P, Z, potem A, albo R, zaraz, to chyba jednak D - mówię do baby. - Hmm, jak zmrużę oko to wygląda jak S.
 - Proszę nie mrużyć!
 - Emm, zdecydowanie S.
 - To jest K - powiedziała z dezaprobatą.
 - Eeeee, no dobra, nic już nie widzę.
 - Panie, pan widzisz prawym okiem mniej niż 40 procent.
 - Zazwyczaj patrzę dwoma oczami - wkurzyła mnie i nie wiedziałem co powiedzieć. - A to na pewno jest więcej, co najmniej 42 procent.  Poza tym już się przyzwyczaiłem, że wszędzie panuje przyjemny półmrok.
Baba spojrzała na mnie jak na głupiego, tak myślę, bo widziałem ją przecież mało wyraźnie i w końcu wypisała mi zalecenia do optyka jakie szkła. Kolejny etap - wybór oprawek. Przylezł gupi chłop i pyta się jakie mają być, to mówię, że podobne do tych co mam. Dobra, przymierzyłem chyba z pięćdziesiąt, a we wszystkich wyglądałem tak samo - rozmazana plama. Jizas. Tknęło mnie i pytam jaka cena, a gupi chłop, że są obniżki i żebym nie patrzył na cenę, a poza tym okulary to zakup na lata. Jaka cena, helou, a tu się okazuje, że tysiąc zeta. Same oprawki. Bosz, co te ludzie myślą, że śpię na pieniądzach? A śpię na łóżku, albo kanapie, albo podłodze (nie będę pisać, gdzie ostatnio zasnąłem bo to kicha i jak powiedziałem Pedrowi, to się ze mnie śmiał). Znalazłem w końcu w miarę normalnej cenie i myślałem, że spox majonez, bo szkła miały być już w cenie oprawek, ale okazało się, że szkła podstawowe, a że jestem ślepy na 100 różnych sposobów, to za moje muszę płacić extra. Nosz, trafiło mnie. Niech będzie, zapłaciłem, przylezłem na drugi dzień, odebrałem, założyłem, świat wyglądał dziwnie, ludzie brzydcy i gupi i jak spojrzałem w lustro to aż się wzdrygnąłem. To ja tak wyglądam? Fuuuuj, chcę z powrotem do półmroku!!! Ponosiłem pół dnia i się zepsuły.  Hmmm, czyżby to był jakiś znak? Sabotaż...

czwartek, 18 sierpnia 2016

Grubo mi...

Dziwnych rzeczy można się dowiedzieć z telewizji. 
Leżę sobie ładnie rozwalony na kanapce (mmm, zjadłbym kanapkę, albo siedem) i oglądam jegrzyska, co w samo w sobie już mnie zwalnia od dalszych ćwiczeń i nagle... BACH! Reklamy. Miałem już przełączyć, ale nie chciało mi się ruszyć, więc leżę i paczam co będzie. O, środek na przeczyszczenie, płyn do naczyń, grochówka wojskowa, coś na gazy, coś na wzdęcie, coś na wrastający paznokieć i w końcu - Climea forte - idealny preparat dla kobiet menopauzalnych. Do stosowania kiedy przybierasz na wadze (hmm, to ja), gdy nie masz na nic siły (zdecydowanie ja), nic ci się nie chce (o matko, ja) i gdy jest ci gorąco i pocisz się jak świnia (czy mam się już bać?). Wyszło mi, że jestem kobietą i mam menopauzę. No dzięki, gupia telewizjo.

Wróciłem ostatnio z mojego rodzinnego miasta, gdzie odbywało się święto kaszy. Hihi, funny, ludzi się zlezło od groma, większość z wiesek co prawda, ale i tak miliard w środę, miliard w sobotę. W tamtym roku było jeszcze więcej, bo pojawił się świeżo wybrany nowy prezydent i prawie zostałem zlinczowany. A wszystko dlatego, że dziki tłum się kłębił i pchał by przywitać się z "głową narodu" i mój Tatul powiedział, żebym tez lazł, bo to okazja jedna na milion, a ja mu na to, że też mi atrakcja, phi. I nagle poczułem na sobie mordercze spojrzenia falującego wokół tłumu. "Hańba, hańba" zaczęło latać mi nad głową. Sameśta hańba, pomyślałem sobie ale przelękłem się, bo to ludzie wieskowe to i widły mogli mieć i już oczyma wyobraźni widziałem scenę ze Shreka. Ewakuowałem się czem prędzej i jakoś przeżyłem, może dlatego, że był ze mną mój Tatul. Dziwne te ludzie. A wcześniej przechadzając się między budami z wyrobami kaszanymi usłyszałem dwóch dziadków jak jeden mówił do drugiego, że już się przywitał z prezydentem ale idzie jeszcze raz, a drugi mu na to, że on to już trzy razy a na dodatek ma zdjęcie. Jizas.
Właściwie w tym roku za wiele nie chodziłem między budami (mmm, miody, smalce, przyprawy, kiełbachy, pieczywo, stosy przeróżnych rzeczy z gryki i maskotki z minecrafta) a to wszystko dlatego, że zanim polezłem na kasze, spotkałem się z Thalią na mieście (zostałem wysłany po pieczarki do pizzasa) i jak się okazało Thalia przyprowadziła ze sobą Madam iX, której to nie widziałem już z pół roku jak nie więcej. Thalia piękna jak zawsze, Madam iX też się wylansiła i tylko ja w zgrzebnym worze, no ale skjuzmi, poszedłem na zakupy, a że Thalia ma męża, więc nie staram się być przystojny. A tu taki kichokwas. Madam iX spojrzała na mnie z dezaprobatą i niedowierzaniem, że tak się spasłem (a powtarzam, że widzieliśmy się ostatnio w zimie, kiedy to tradycyjnie obrastam tłuszczem) i widziałem, że co chwilę oko jej zezowało na moją oponę. To takie smutne, że nawet wielka okropnie słodka beza z malinami jaką jedliśmy miała posmak łez, które ukradkiem przełykałem. Już sobie wyobrażam jak mówi wszystkim, że jestem szerszy niż Lamol (co podobno miał brzuch większy niż Hela przed porodem) i jedyne co mię pociesza to to, że mam włochy jeszcze (a Lamol, jak głosi plotka, czyli Madam iX, wyłysiał doszczętnie). I jak tu wyjść później między ludzi na święto kaszy, no jak? To smutne... Nawet świnia z kapusty nie zdołała mnie pocieszyć, bo czułem, że to moja podobizna :(



Tak poza tym, jaki jest najlepszy sposób na przybranie na wadze? Pojechać do rodzinnego domu (szczególnie jak siedzą tam dzieci Brytni co są głodne cały czas) a Mamusia już się zatroszczy o to, żeby dziecko nie było głodne. Czułem się jak małe dziecko, śniadanie, drzemka, podwieczorek, drzemka, drugie śniadanie, drzemka, obiad, hmm trochę sportu czyli oglądanie igrzysk, milion przekąsek, drzemka, kolacja, druga kolacja, trzecia kolacja, czwarta kolacja, ojej, spać, ale jak tu spać kiedy człowiek jest przejedzony a poza tym spal cały dzień, więc zostaje oglądać dalej igrzyska i żreć na nowo. Ale za to jak sobie przypomnę te schaboszczaki, pizzasy, racuchy, bycze jaja, ciasta, sałatki, szwedzkie stoły, o matko, co tam nie było... Przytyłem tyle, że w nic się nie mieszczę i jak wracałem do Warszawy z Pedrem i wsiadłem do samochodu to auto niebezpiecznie przechyliło się na moją stronę, a Pedro prawie wyrżnął głową w podsufitkę. I całą drogę po mojej stronie było słychać takie szszszszsz, szszszzsz, szszszsz (nie, nie sikałem). Zapewne opona i cały bieżnik się zdarł przeze mnie :( Nic już nie jjem...

czwartek, 11 sierpnia 2016

Synapsa #3


Szukając ostatnio paragonu do telewizora musiałem przetrząsnąć całą górę papierów i oto co znalazłem - zupełnie nieznane przygody panny S. A ile przy okazji rzeczy do wywalenia... 
Jak widać klimaty zimowe, no ale nie ma się co dziwić, niby teraz lato a oziębienie jesienne i dżdżownice wylezły na żer.

środa, 10 sierpnia 2016

Pewnych rzeczy nie da się zaplanować...
W poprzednim tygodniu mieliśmy się spotkać we czwórkę w Warszawie - Thalia, Pedro, Wiesia no i ja. We czwórkę? Ktoś mógłby powiedzieć: "Mmmm, double date" i jako że jestem bardzo kulturalny to przez grzeczność nie zaprzeczę ;) Niestety, nic z tego nie wyszło, a tu już opłacony pokój na godzinę, o masz babo krowi placek... Pedro i Thalia nie przyjechali w ogóle do Warszawy, ale wiem, że było to niezależne od nich, chociaż pierwsza myśl była taka, że brzydzą się spędzić ze mną godzinę w zamknięciu. Albo z Wiesią. No dobra, słowo się rzekło, napisałem, że jestem kulturalny, to niech będzie, że brzydzą się mnie (chociaż swoje i tak pomyślałem). Wiesia natomiast... Po eskapadach krakowskich tak zabalowała, że dopiero po kilku dniach wróciła do stolicy, po czym też się okazało, że jednak nie bawiła się w podejrzanych spelunach, tylko też wynikły jej różne niefajne sytuacje i wcale nie chodziło o szukanie tabletki "na potem" ani "na przedtem". Ogólnie mówiąc wszyscy mieli ciężko, trudne sprawy i problemy różnorakie i okazało się, że tylko ja jestem płytki i sam stwarzam sobie problemy, bo jedyne czym się martwiłem to to, że zepsuł mi się telewizor. I to przed samymi igrzyskami. No co za... Podobno zepsuła się matryca czy cuś tam, bo przez pół ekranu był wyblaknięty pasek i jak oglądałem finałowe odcinki Masterszafy australijskiej, co to najlepsza masterszafa na świecie, to nie widziałem dokładnie co robią do jedzenia i nie mogłem być przez to głodny tak jak zwykle. A poza tym odpadła Emelia, a przeszła Laura, grrr. I oczy mnie bolały z tego wszystkiego i koniec końców przyjechał serwis i mi naprawili, jufs, chociaż nie obyło się bez stresu, bo dopiero dzień wcześniej polezłem podbić kartę gwarancyjną (a ile musiałem się naszukać paragonu, jizzzzzz). Kolejne nieplanowane rzeczy... 
Zastanawiałem się czy nie odwołać spotkania z Helą, no bo wiadomo, feralny tydzień, ale co tam. Umówiliśmy się na śniadanie (tylko śniadanie, a nie kolację i śniadanie) na mieście w RadioTaxi Cafe (albo jakoś tak). Już tam kiedyś byliśmy, więc wiedziałem co i jak i stwierdziłem, że przyjdę z innej strony. I gdy tak szedłem, paczam, a tu koreańska restauracja - Arirang. O matko, trzeba tam pójść (może bez Heli). Swego czasu namiętnie oglądałem ArirangTV i była to najlepsza anglojęzyczna telewizja koreańska (ach, wspomnień czar) a już Nonstop 3 to najlepsiejszy serial w ogóle i pewnie mam gdzieś jeszcze ponagrywane odcinki na kasetach videło, co to pewnie się nie da obejrzeć. Ale to było śmieszne, buahahahaha, a potem okazało się że Jeong Da-bin popełniła samobójstwo i to było smutne. Bo popełniła na żywca, a poza tym wtedy w Korei przelała się jakaś taka czarna fala, w ciągu roku, cztery czy pięć aktorek popełniło samobójstwa. Całe szczęście, że Kim Jung-hwa nie, bo ona była najsexy ;) Ale to taka mała dygresja na boczku...
Hela zjawiła się punktualnie. O, to było miłe zaskoczenie, bo ostatnimi czasy zawsze musiałem na nią czekać (co by nie mówić, nikt w tym względzie nie przebije Wiesi). Pierwsze wrażenie - wow, ale szczupło wygląda. To ona już urodziła? Nic nie słyszałem. Ale patrzyłem na Helę na wprost, a poza tym jestem ślepy. I nagle Hela stanęła bokiem. MATKO!!!! W ostatniej chwili powstrzymałem się i nie wrzasnąłem z przerażenia (chociaż cały czas się stresowałem, że zaraz urodzi). Z profilu wyglądała jakby szedł brzuch, potem długo długo nic (czyli dalej brzuch) i nagle, o, Hela. Skery bananas. Wleźliśmy do kafejko-posiadówo-śniadaniówo-restauracji i znaleźliśmy miejsce do siedzenia. Zonk, Hela się nie mieści. Kolejny zonk - ja też. Dżyzas, ale że byliśmy głodni, to zostaliśmy. Wesoło było, bo Hela zawsze ma milion różnych historyjek do opowiadania, a że ja wolę słuchać niż mówić (w tym czasie mogłem żreć ile wlezie) to jest to idealny układ. Muszę jednak przyznać, że nie przyłożyła się odpowiednio i wcale nie zebrała wielu pikantnych plot o naszych znajomych, no ale też nie miałem wiele do powiedzenia, więc jej daruję tym razem. Lepiej niech się bardziej postara na przyszłość, heh... No więc tak sobie siedzieliśmy, jedliśmy, kelner przyniósł nam herbatę i sok pomarańczowy i wodę i jajca smażone nawet, a po resztę to już sami musieliśmy chodzić (bo to można było żreć co się chce ile się chce i ile wlezie a cena je taka sama zawsze) i było ciężko nam się wytoczyć, ale jakoś dawaliśmy radę. No więc siedzimy sobie, ja elegancko się posilam (nie to że na chama, więcej zeżreć i więcej) a Hela opowiadała mi historię jaka jej się przytrafiła ostatnio. Otóż spotkała się ze znajomymi przy grillu i nieopatrznie jadła kiełbachę i warzywa grillowe i pewnie zepsute ostrygi na dokładkę, bo jak wróciła do domu to nie czuła się najlepiej. I jak było do przewidzenia po oślizgłych ostrygach - pół nocy gadała z wielkim uchem, jak to teraz podobno mówią młodzi ludzie, a co znaczy że barf szedł za barfem. I kiełbacha jej wlezła do nosa, ohyda. I drugie pół nocy próbowała ją wypchnąć i wysmarkać, wydmuchać, wyharkać, Hesus, a ja akurat jadłem wędlinę i mnie zemdliło. Fuj. I jak w końcu jej się udało, to poszła obudzić Edka (co jako mąż i nie-mąż jest sprawcą wielu ciąż) i mu pokazała ten kawałek kiełbachy i podobno zohydziło go to niemiłosiernie. Nic dziwnego, mnie też. Przestałem być głodny. A jakby ktoś się zastanawiał, to Hela mieszka z Edkiem, dlatego go obudziła, a nie że szła przez pół miasta. 
Było miło i przyjemnie, pośmialiśmy się i nawet widziałem jak coś się jej w brzuchu ruszało. Zupełnie jak w Obcym. Ciarki mnie przeszły jak to sobie przypomnę. Scena jak z horroru i nic dziwnego, że się stresowałem, że nagle pęknie. Ale udało mi się przeżyć, a Hela wróciła se samochodem do domu. Samochodem? W takim stanie? I jeszcze mówiła, że mnie podwiezie. Hell no!!!
Minusem knajpy była zdecydowanie cena (na jedną osobę by uszło, ale teraz JA płaciłem) i brak celebrytów (nikogo znanego, jak tu żyć?) a i brak miejsca i przestrzeni, albo to tylko my byliśmy szerocy. Jedzenie spox madżongnez i obsługa też miła, nie patrzyli na Helę z dezaprobatą, chociaż pewnie też się bali, że zacznie rodzić i jak tylko wyszliśmy to odetchnęli pewnie z ulgą. 
Tak było tydzień temu, zobaczymy co ten nowy przyniesie, pewnie nic.

Hola, hola, najświeższy news, Hela dzisiaj pękła i wylezło z niej dziecko (ufs, czyli jednak nie Obcy, ani tasiemiec gigant). Jak sobie pomyślę, jak było niebezpiecznie, jeju rety... Zdrówka dla wszystkich i tylko mam nadzieję, że trochę brzucha jej zostanie, żebym nie tylko ja był szeroki. No chyba, że w końcu urodzę słonia...