poniedziałek, 25 lipca 2016

Kolejna noc w Barcelonie

Wow, co za znamienny tytuł, jaka noc? O co chodzi, przecież przyjechaliśmy na lotnisko, a stamtąd już prosta droga do Warszawy (no chyba że samolot leciałby zygzakiem). No więc o co kaman? Cóż, zostaliśmy w Barcelonie. Jak? Co? Kto? Kiedy? Ile odmian allotropowych ma węgiel? Hm, ostatnie pytanie trochę nie na temat. Dlaczego? Co się stało? Eh...
No więc przyjechaliśmy na lotnisko i poszliśmy do odprawy, gdzie już się kłębił dziki tłum, ale to dlatego, że i do innych miejsc były te same "okienka". Mówię do Brytni, że na lotnisku jest wielka rzeźba słoniokonia, co trzeba sobie zrobić zdjęcie, ale stwierdziliśmy, że nadamy walizy, połazimy trochę po tej części lotniska i dopiero przejdziemy kontrolę i sruuuu do domu. No więc czekamy w kolejce, trochę się ruszyło i nagle wszystko się zatrzymało. Okazało się, że jest awaria pasów po których bagaże jadą gdzieś tam. Czekamy i czekamy, 10 minut, 15, 20... Dżizas, całe lotnisko sparaliżowało. Pół godziny, o, w końcu ruszyło. Przesuwamy się powoli, przed nami ruska baba z gołym brzuchem (wsadziła sobie torbę na ramię do walizy i jak otworzyła to zajrzałem i miała tam srebrny talerz albo takie coś), a przed nią ludzie z Polszy wielkie. Ruska baba przygruchała se inną ruską babę i wepchła ją przed nas w kolejkę, a niech ją sczyści. Nagle zamieszanie przed nami, odsunęli jedną panią i kazali czekać, eeee, co jest? Okazało się, że leci do Warszawy, a do Warszawy nie przyjmują na razie bagaży bo coś tam z samolotem. Co z samolotem?  Matko,  wielkie ludzie przed nami (przed ruskimi babami) zaczęły coś mówić, że samolot odwołany. Eeeee? Wielki chłop sprawdził na szmacie na stronie Wizzair'owej i podobno właśnie nie ma lotu. Bosz, stres i od razu ciśnienie wyższe i siku idzie. Zaczęliśmy z nimi rozmawiać (wielkimi ludźmi) i przepuszczać ludzi do Budapesztu i innych miast co stali za nami w kolejce. Łonda pobiegła do informacji lini lotniczych czy coś wiadomo, bo na lotnisku oczywiście żadnej informacji o odwołanym locie nie ma, tak jakby wszystko było ok. W międzyczasie też wlazłem na szmatę i rzeczywiście lotu nie ma. Dżi. Maskara. Ruszyliśmy za Łondą do stoiska SwissAir bodajże (tam też i Wizzair miał biuro) i całe szczęście, że Łonda wydarła do przodu bo byliśmy na przedzie kolejki. Dwa okienka, ale tylko jedno czynne, bo strajk. Bosz, ludzi coraz więcej no ale trza czekać, nie ma wyjścia. 
 - A tamci ludzie gdzie poszli? - zapytała mnie w pewnym momencie Łonda.
 - Jacy ludzie?
 - No ta duża pani.
 - Ciiii, stoi za nami.
Ale kicha, ale może nie usłyszała, bo wszyscy byli zaaferowani. W międzyczasie przylezła tamta ruska baba z brzuchem na wierzchu i się zaczęła kłócić z Łondą, że ona tu nie stała tylko się wepchała, ale duża pani powiedziała, że już dawno tu była. Łonda znaczy się. A okazało się, że ruska baba z gołym brzuchem wsadziła se kamienie do walizy i talerze z żelaza i musi dopłacić za bagaż. Dobrze jej tak. Gdy w końcu dopchaliśmy się do okienka, okazało się, że najbliższy lot do Polszy jest następnego dnia rano do Poznania, kolejny wieczorem do Katowic, a później dopiero we wtorek (a to była sobota). Masakra, ale udało nam się szybko przebukować na lot do Poznania właśnie, co tylko 9 miejsc wolnych było (wielkie ludzie też się załapały), do Katowic było ze dwadzieścia, a reszta zonk. Wydrukowali nam nowe bilety i mówią, że linie zapewnią hotel i jedzenie i że mamy czekać, jak zbierze się ok. 20 osób już z nowymi biletami i spiszą dane wszystkich do hotelu jakie pokoje, to podstawią pierwszy autobus. Piętnaście minut i pojedziemy. No dobra, pobiegłem szybko do klopa, żeby zrobić siku ze stresu, a tu klop nieczynny. Jakaś baba sprzątała i odgrodziła tasiemą, paczam, kilka chłopów już czeka, no więc też czekam, ale myślę sobie, a jak pojadą beze mnie, no i wróciłem. Bosz. Dobra, wytrzymam. Około 20-tej już byliśmy przebukowani i czekamy na autobus do hotelu. I tak 10 minut, jeszcze 10, jeszcze 15 i dopiero po 23-ej okazało się, że hotel owszem jest, ale musimy się tam dostać na własną rękę. Matko, zastanawialiśmy się czy jechać czy przeczekać, ale trafiło nam się, że pojechaliśmy wielką taksówką z wielkimi ludźmi, to tylko połowę zapłaciliśmy, ale kto ma pieniądze jak kończy wakacje? A jedna dziewoja o ciemniejszej karnacji mówiła, że ona nie ma już majtek na zmianę. Mówiła oczywiście nie do mnie, tylko do swojej mamy, co była biała, ale podsłuchałem bo siedzieliśmy w kupie. A w ogóle to śmieszna sytuacja była z tą dziewoją, staliśmy w kółku, z 10 osób i nagle ta dziewoja pyta się o coś po polsku jednej kobiety, a ta zaczyna tłumaczyć po angielsku i mota się jak powiedzieć, a wszyscy paczą i nic, zero reakcji. I nagle BUAHAHAHAHAHAHAHA. Taki przyjemny przerywnik w stresie. 
Jak dojechaliśmy do hotelu, okazało się, że jedzenia już nie ma, bo kuchnia zamknięta, ale śniadanie jest normalnie wliczone w cenę. Śniadanie, głodni byliśmy wtedy, a poza tym śniadanie od 7.30 a my pół godziny wcześniej musimy wyjść. Zapytaliśmy czy jest możliwość, żeby rano dostać jakiś owoc czy cuś i chyba wiadomo - nie ma takiej możliwości. Grrr, tak mi w brzuchu burczało.
W hotelu tyle co zdrzemnęliśmy się i już trzeba było wstawać. I kolejna taksówka, tym razem jechaliśmy z panią Anheliką z Białorusi, co już miesiąc siedziała w Espani i była nawiedzona.  Straszne. I znowu lotnisko. Oddaliśmy walizy i przeszliśmy kontrolę w miarę normalnie. Z resztek pieniędzy i zaskórniaków wyskrobanych ze wszystkich zakamarków, kupiliśmy śniadanie to przynajmniej zjedliśmy cokolwiek. Podeszliśmy do bramki do samolotu, a tu wielkie ludzie i jeszcze dziewoja o ciemnej karnacji z białą mamą, a dziewoja w tej samej sukience bez ramiączek co tylko na cyckach się jej trzymała i pewnie w tych samych gaciszczach. Jach...
Wleźliśmy do samolotu, przynajmniej siedzieliśmy w tym samym rzędzie (przy wyjściach ewakuacyjnych na skrzydłach, czyli w środku samolotu, tylko ja i Brytni na jednym oknie, Łonda na drugim). Brytni siadła na oknie, ale steward coś jej tam mówił, to się ze mną zamieniła, a okazało się, jak już siadłem na oknie, a Brytni na środkowym siedzeniu, że jak spadniemy i trzeba będzie awaryjnie otwierać, to mam pomóc załodze i sam wyjąć drzwi. ŻE CO?  O matko, przelękłem się, że nie dam rady. A Łonda w międzyczasie uprosiła u innych ludzi i się pozamieniali i siadła obok Brytni i udało jej się uciec, bo jak jeszcze siedziała na oknie i steward jej powiedział o tym awaryjnym lądowaniu, to spojrzała na niego przerażona i mówi: "O Jezu!!" Hihi, widać, że u nas to rodzinne. Na całe szczęście, dolecieliśmy w jednym kawałku i nie musiałem się stresować, że staruszka przede mną wyjmie drzwi a ja nie. Ufs. A przed nami siedziały dziewoja ciemniejsza z białą mamą, co to się okazało, że dziewoja ma dziadka Chińczyka i całą Azję już zjeździły a biała mama to jak gdzieś tam była to przytyła 12 kilo. Nie to że słuchaliśmy.
Poznań. Z lotniska szybko na dworzec, tam jeszcze szybciej do kas po bilety na pociąg, udało się, kupiliśmy, dwa miejsca w jednym wagonie, jedno trzy wagony dalej, ale najważniejsze, że do Warszawy. Pół Polski, jeju rety jeju. Gdy w końcu dojechaliśmy, szybko trzeba było lecieć, tym razem na kolejkę, potem autobus, wpadliśmy do domu, Brytni złapała tylko swoje rzeczy i z powrotem do centrum miasta na busa do Lublina. Jizas, zdążyliśmy na ostatni, ale Brytni siadła, to już było wiadome, że dojedzie i w poniedziałek rano pójdzie do pracy. Udało się. 
Cały ten dzień taki mocno zabiegany niczym na wariackich papierach i przez to całe zamieszanie, to był to pierwszy dzień bez alkoholu, co chyba nie najlepiej o nas świadczy. I na dodatek nie mamy zdjęcia ze słoniokoniem :(

 Zmaltretowani na lotnisku po "super wyczesanym" śniadaniu, które kosztowało majątek

W samolocie co Brytni oglądała szczyty gór przebijające przez chmury, a ja musiałem się stresować całą podróż jak wyjąć drzwi ;)

A to zdjęcie z lat poprzednich, coby wiadomo było jak słoniokoń wygląda (ta rzeźba, nie ja)

2 komentarze:

  1. 1. Szkoda że nie ma już tego śniadania.
    2. Zęby błyszczą jak słoniokoniowi.
    3. Czyli słoniokoń to Twój cel? ;BBBBB

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słoniokoń to nie cel, ale niestety rzeczywistość, która mię dopada - jestem coraz większy :(

      Usuń