piątek, 13 kwietnia 2018

Nadejszła wiesna

No tak...
Jeszcze przed chwilą było prawie 50 stopni mrozu i nagle zrobiło się ciepło, a ja nie zrzuciłem jeszcze opony. Jak żyć?
Nie mam butów letnich (hm, gumofilców też nie), w krótkie spodzienie się nie mieszczę, a te nieliczne w których się zapnę, mają różnego rodzaju usterki jak dziury w kroku (nie wiem skąd), koszulki opinają się na mnie że wyglądam jak Baleronman, umywalka dalej pęknięta a ile książek nowych do kupienia to już nie wspomnę. Dobra, wspomnę - mnóstwo książek nowych do kupienia. O właśnie, nie mam już miejsca na nowe książki. Bez sensu z tą wiosną. Nic nie jest tak jak powinno.

Poszedłem ostatnio do Parku Skaryszewskiego, gdzie zaraz tam obok las żurawi poharatał niebo (to już chyba mocno nieaktualne), a tu takie dziwy. W sensie wiesna, bo o paniach w lateksie będzie za chwilę. Momentalnie cały park się zazielenił i wypuścił kwiecie i inne latające farfocle, ptacy się rozśpiewali, wiewiórki na żer wylezły z drzew i goniły mnie przez pół parku i myślałem, że umrę, bo przecież nie nawykłem do takiego wysiłku. Ludzi też się zgromadziło miliard, wszyscy w lateksach i innych takich sportowych wdziankach i biegali tylko wte i nazad. Popatrzyłem z dezaprobatą, bo od razu się zmęczyłem i ostatkiem sił wlokłem się do ławek, co widziałem kiedyś że były po drodze. Idę i paczam, a tam ławeczki obsiądnięte przez tłum dziewoj w lateksach i tylko się gibią na wszystkie strony, a przed nimi na chodniku siedzi baba i się wydziera na nie, żeby zwarły pośladki, a teraz puściły (chyba bąka) i znowu i w górę (nie wiem co, chyba też te pośladki). Prawie w drzewo wlazłem. Eh, wiosna, wiosna, eh to ty... To byłe miłe, chociaż mógłbym przysiąc (dziwne słowo, kolejne z wielu już dziwnych), że jak w końcu się ruszyłem i je minąłem, to słyszałem że o mnie mówią, bo scenicznym szeptem gadały między sobą, że patrzcie, tylko nie patrzcie, Harry Stajls idzie, ale się roztył. I gwizdały i poczułem się zmolestowany. Dziwne uczucie. Myślałem, że podejdą zrobić sobie ze mną zdjęcie, a tu nic. I nawet żadne majtki nie poleciały w moją stronę. Eh... Ciekawe czy w najbliższą sobotę też będą...

I tak to już jest, wiosna przyszła, przeszła i na chwilę wpadło nawet lato. Kleszcze się ruszyły, komary zara się zlecą i będzie paskudnie, więc cieszmy się tym co jest. Chwilo trwaj. Bo nic nie jest wieczne, a muszki jednodniówki padają jak muchy (ah, to stąd to powiedzenie). 
Coś chyba miałem jeszcze napisać, ale że po zimie mam jeszcze otłuszczony mózg, to i skolioza większa niż zwykle.





Kto by pomyślał, że aż tak zielono się zrobiło i to jednego dnia...
A w tym parku same dziwy...

1 komentarz: