Nie miałem jeszcze tortu weselnego. Własnego, bo innych zeżarłem całe tony. A weselne to wiadomo, że najbardziej wykwintne i wyczesane w kosmos. Nie to co kiedyś, kiedy wszystkie torty robiło się samemu (bynajmniej nie przeze mnie).
Swego czasu Brytni z Łondą, jako nastolatki, robiły tort dla naszej sąsiadki, która była ordynatorem oddziału dziecięcego w szpitalu w naszej miejscowości. Co ja podkusiło, nikt tego nie wie. Cóż, dziewczynom wyszło wszystko nawet ładnie, tylko problem miały z przecięciem biszkoptu i trochę (HA) im krzywo to wyszło, ale wypoziomowały masą i z wierzchu wyglądał idealnie. Później okazało się, jak już był krojony w szpitalu, że niektórzy dostali prawie same biszkopty, nasączone co prawda alkoholem, ale bez masy, inni natomiast samą masę bez warstw biszkoptu. Hihi, więcej już jej nie piekły. Ale to zamierzchłe czasy. Później takie domowej roboty torty to już właściwie Brytni piekła i nawet na pięćdziesiątkę Rodziców, sama zrobiła.
Tort prostokątny, a na nim 100 świeczek, jako że Rodzice urodzili się tego samego dnia. Co prawda problem był, żeby zapalić te wszystkie świeczki, ale jak już poszło, to Brytni ledwo doniosła z kuchni do pokoju, bo żar był przeogromny ;) A jak już Rodzice zdmuchnęli płonący wiecheć, ówczesna najmłodsza latorośl rodziny, czyli Mikele się rozpłakał, bo on chciał zdmuchnąć. I wszyscy wiwatowali i bili brawo, a Mikele się obraził i płakał. Buahahahaha, so funy. A Rodzice dostali też wtedy wieczne drzewka bonsai, które po miesiącu zdechły...
Tak mniej więcej wyglądały te robione przez Brytni. Mniamuśne. Roboty było z tym od groma (tak myślę, bo nigdy nie robiłem) ale później jak przyjemnie było jeść. Zazwyczaj wszystkie te nasze torty były zimową porą robione i przez to można było je trzymać na balkonie gdy mróz chwycił i przez to nabierały dodatkowych walorów smakowych... Ot takie torty prawie lodowe... Pyszota. I zamrożona galaretka między warstwami ;)
Ostatnio o wiele prościej jest zamówić, bo teraz właściwie żremy torty tylko na urodzinach moich siostrzeńców, Brytniowych chłopaków, bo zawsze można jakiś ciekawy kształt z masy cukrowej wyczarować. A komu z nas by się chciało bawić w coś takiego? I zawsze to frajda dla dzieci (powiedzmy, że dla nich :) największa chyba dla naszego Tatula jak je zamawia). Nie dość, że i kształty mają niestandardowe blaszkowe prostokątne, to jeszcze za każdym razem całkiem nowe mixy smakowe jak czekolada z miętą, brzoskwiniowo-waniliowy czy groch fasola. Ten ostatni smak najlepszy jak do tej pory ;)
Tak właśnie sobie przypomniałem, że będąc jeszcze w liceum (a to stare dzieje, przedwojenne), ludzie przynosili torty na swoje 18-nastki i wtedy było pewne, że Giwera nie będzie ich pytać z matmy. I pamiętam jak głupio wszyscy stali i śpiewali sto lat, nawet tym mniej lubianym osobom. Kicha. No i ja jak zwykle wyłamałem się z tradycji i wolałem udać, że o niczym nie wiem, a tak poza tym to jakie urodziny? Moje? Pierwsze słyszę. Jak widać nigdy nie przepadałem za tym, aby być w centrum uwagi. Ale torta bym sobie zjadł...
A tak poza tym to parę dni temu były właśnie urodziny moich Rodziców i jako że nie było czasu na pieczenie, to Brytni kupiła im w sklepie tort kawowy (co całe szczęście, że mnie nie było, bo po kawie mam różne dolegliwości...) i podobno zeżarli w całości. No co za... Z drugiej strony (to jak po kawie też później z drugiej strony) poświęciłbym się i też zeżarł i tylko później w skrytości bym cierpiał...
Heppi berzdej tu You all mwa mwa
Tak właśnie sobie przypomniałem, że będąc jeszcze w liceum (a to stare dzieje, przedwojenne), ludzie przynosili torty na swoje 18-nastki i wtedy było pewne, że Giwera nie będzie ich pytać z matmy. I pamiętam jak głupio wszyscy stali i śpiewali sto lat, nawet tym mniej lubianym osobom. Kicha. No i ja jak zwykle wyłamałem się z tradycji i wolałem udać, że o niczym nie wiem, a tak poza tym to jakie urodziny? Moje? Pierwsze słyszę. Jak widać nigdy nie przepadałem za tym, aby być w centrum uwagi. Ale torta bym sobie zjadł...
A tak poza tym to parę dni temu były właśnie urodziny moich Rodziców i jako że nie było czasu na pieczenie, to Brytni kupiła im w sklepie tort kawowy (co całe szczęście, że mnie nie było, bo po kawie mam różne dolegliwości...) i podobno zeżarli w całości. No co za... Z drugiej strony (to jak po kawie też później z drugiej strony) poświęciłbym się i też zeżarł i tylko później w skrytości bym cierpiał...
Heppi berzdej tu You all mwa mwa
A to mój ostatni urodzinowy, który sam musiałem zeżreć, bo rozminęliśmy się z Thalią :(
Pyszota😋
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTrafiles
OdpowiedzUsuńa pamietam jak ten tort krzywy robilysmy a potem nie poszylsmy do szkoly na nastepny dzien z tego wszystkiego bo trzeba go bylo naprostowywac do 1szej rano...I jajca sie tez nie chcialy ubic bo co drugie zgnile bylo no I w kolko trzaba bylo od poczatku zaczynac leheheheheheheeheheeheheh to smieszne...ale rano wygladal niesamowicie pieeeeknie I nikt by sie nie zczail ze byl lekko krzywy gdyby go nie zaczeli kroic....
OdpowiedzUsuńbuahahahaha, no tego to już nie pamiętałem, ja pewnie musialem leźć do szkoły :(
Usuń