sobota, 29 października 2016

Czarna beza

Jak to już się chyba wszyscy wcześniej zdążyli zorientować, lubię oglądać programy kulinarne (zwłaszcza masterszafę australijską) i potem jestem głodny. Żadna nowość, ciągle jestem głodny. I czasami zamiast poprzestać na tym (że jestem głodny) to robię próby zadziwienia samego siebie i zamieniam się w Jamiego Olivera i gotuję co popadnie. Ostatnio padło na placek z bezą (hmm, to bardziej Nigella a nie Jamie). Nigdy jeszcze nie robiłem bezy, ale co to za trudność? Dla mnie? Żadna. Eh...
Ciasto miało być kruche migdałowe i nie chwaląc się, żadna trudność zrobić coś takiego (no jasne jak się ma przepis) chociaż piekło mi się krócej niż w przepisie, a co powinno mnie już zaniepokoić, ale co tam... Na ciasto 8 kilo śliwek i gdy już wszystko upchło sie na blaszce, wywaliłem na to bezę, która jeszcze bezą nie była. Sruuu do piekarnika. Ledwo mrugnąłem, a tu beza zrobiła się brązowa. Co jest? Ma się minimum godzinę piec, a tu nawet pół minuty nie minęło. Krowi placek. Obniżyłem temperaturę i znowu i jeszcze raz (na koniec ciasto piekło mi się w pięćdziesięciu stopniach) a i tak cała góra się zwęgliła. No extra. Pytanie czy to wina piekarnika czy może piekarnik nie tak piecze. Jak widać jest to pytanie retoryczne ;)
Z tego wszystkiego zapomniałem sypnąć migdały na wierzch przed pieczeniem, a że miałem je już wcześniej przygotowane, to nie zostało mi nic innego jak zjeść je na kanapce ze smalcem. Dziwne to było, ale trzeba przecież poznawać nowe smaki...
Całe ciasto już po wystudzeniu (szybko poszło, no ale jak się piekło w 50 stopniach to co się dziwić) wyszło nawet zjadliwie, co było zaskakujące, bo wygląd miało średni.

Jak widać na przekroju - ciasto migdałowe, warstwa śliwkowa, beza w formie pianki i na górze węgiel, co teraz stwierdzam jest genialnym patentem jako remedium antysczyszczające

Chyba odechciało mi się piec na jakiś czas...

3 komentarze: