Wybrałem się do kina po prawie rocznej przerwie i pierwsze co mnie zaskoczyło to ceny biletów. Matko, tyle kasy za możliwość spędzenia dwóch godzin w klimatyzowanej sali gdy na zewnątrz żar się leje z nieba, no dobra, gdy gorąco to można zrozumieć. Ale tyle kasy? Cóż...
Film esra. Wiadomo, nie jest to już ta genialna trylogia co kiedyś (według mnie najlepsza filmowa trylogia kina akcji po 2000 roku z amerykańskim bohaterem na podstawie książek Ludluma, hehe, no dobra, najlepsze kino sensacyjne ever), ale w porównaniu z chłamem jaki obecnie jest, jest to coś wartego zobaczenia. Scenariuszowo, eh mogłoby być lepiej i w pełni rozumiem ludzi zarzucającym twórcom wtórność i nijakość, ale cóż, czasy się zmieniły, minęło dziesięć lat i przez ten czas nowe zagrożenia pojawiły się na świecie. Ot, Snowden czy szpiegujące wszystkich portale społecznościowe (ufs, całe szczęście przerzuciłem się tu na bloga, a nie uwidaczniam się na fejskroku).
Smutne jest to, że przez cały film Bourne powiedział raptem dwa zdania. Weird. I zestarzał się i przez cały czas miał minę ciepiętnicy jakby musiał grać za karę. Nicky Parsons (no wiem, że to tylko sceniczny pseudonim artystyczny) - co się z nią stało? Zupełnie do siebie niepodobna. Dopiero jak umierała (łoj, spojler) wyglądała jak ona. Nie dość, że umierała to jeszcze umarła, no co jest... Pam Landy w ogóle nie było. Grejt (ironia) a zamiast niej dali Tommy Lee Jonesa, który wyglądał jakby umarł a i tak przyszedł na plan. Vincent C. też wyglądał jakby był już jedną nogą w grobie i tylko Alicia Vi. snuła się to tu to tam wnosząc powiew młodości i wyrachowania. Zimna sucz dążąca po trupach do celu. Dosłownie po trupach. Pomimo tak kolosalnie starej obsady i pewnych nieścisłości scenariuszowych, nadal jest to kino, które momentami wciska w fotel. Pościgi, które były znakiem firmowym Bourne'a, nadal trzymają poziom (szczególnie jedno ujęcie na ulicach Las Vegas, które wygląda lepiej niż gdyby Godzilla szła - nie mylić z Sereną Williams) i choć wiadomo jak się skończą, to przyjemnie się ogląda. Walki wręcz, no ujdą (ha, jedna scena - tunel, Vincent Cassel no i Bourne i myślałem, że będzie jak w Irreversible, buahahaha, no dobra, nie TA scena, tylko z gaśnicą) ale też już nie miały tej siły przebicia co kiedyś.
Ogólnie film na bardzo plus i w zależności od wyników, być może będzie kolejna część i pewnie też się wybiorę (nawet jak Nicky Parsons nie będzie, no chyba, że wróci jako zombie).
A zniesmaczyłem się, jak przed filmem puścili trailer Suicide Squad, na który czekałem z wypiekami na twarzy (albo tylko z trądzikiem) i... Dubbing, myślałem że rzygnę na miejscu... Ledwo się powstrzymałem, bo ludzi się nalezło sporo ale po odgłosach jakie dobiegały, mieli pewnie takie same odczucia ;)
nie oglądałam i oglądać nie będę, ale recenzja zapiera dech ;) nie lejesz wody.....
OdpowiedzUsuń